Dla wielu Bieg Niepodległości to nie tylko okazja do uczczenia Dnia Niepodległości, ale też zwieńczenie sezonu biegowego. Nie inaczej było dla mnie. Ostatni start tego sezonu. Ostatnie takie mocne bieganie.
Obawy…
Teoretycznie mogłem mieć obawy. Po pierwsze to był mój drugi start w ciągu trzech dni. Zacząłem City Trailem w sobotnie przedpołudnie. Tam też nie miałem zamiaru się oszczędzać i pobiec mocno. Z mojego mocno wyszedł mi mój rekord trasy City Traila czyli 21:02. Czy dwa dni później jestem w stanie pobiec równie mocno?
Po drugie kiedy poprzedni raz stanąłem na starcie dychy to mi.. Nie poszło po całości. W białołęckim Biegu przez Most nabiegałem ledwo 45:44…

Ale…
Przed startem grało wszystko. W nogach nie czułem już City Trailu, w głowie było przekonanie, że jestem w stanie pobiec mocno. Na jaki czas? Nie wiem, ale liczyłem jaki czas na mecie da mi średnie tempo 4’20 a jaki 4’15…
Znów zastosowałem dłuższą rozgrzewkę. Od Biegu na Piątkę wyrobiłem sobie schemat – najpierw 10 minut lekkiego biegu, potem zestaw standardowych ćwiczeń i ewentualnie jeszcze chwila biegu.
Dziś tą chwilą biegu po ćwiczeniach było dobiegnięcie na linię startu. Przepchnąłem się przez kilkanaście tysięcy biegaczy i stanąłem w swoim miejscu. W pierwszej strefie.
Pierwszy kilometr
Start chaotyczny jak zawsze na tak dużym biegu. Jak zawsze też w pierwszej strefie startowali ludzie, którym bardzo daleko było do przebiegnięcia dychy w 45, 50 a podejrzewam, że nawet 60 minut. Przekląłem pod nosem, minąłem i po kilkuset metrach zacząłem robić swoje.
Drugi kilometr
Uporawszy się z postartowym chaosem złapałem odpowiednie tempo. A nawet bardziej niż odpowiednie. Drugi kilometr według zegarka pokonałem w 4:08. Szybko, ale nogi i płuca mówiły, że jest spoko.
Trzeci kilometr
Nie uwierzyłem im. Trzeci kilometr wcale nie z powodu wiaduktu pobiegłem minimalnie wolniej. Wiem na ile mnie stać i że tempa z drugiego kilometra nie utrzymałbym do samej mety. Nogi i płuca natomiast nadal nie protestowały.
Czwarty kilometr
Rób swoje. Nie szalej z przyspieszaniem. Zerknij na drugi pas co się dzieje w czołówce. I rób swoje, rób swoje…
Piąty kilometr
Czołówka leci drugą stroną ulicy. Z przodu zauważam Kamila Jastrzębskiego (drugi na mecie za Arkiem Gardzielewskim), zauważam Emilię Mazek (czwarta kobieta z wyrównaniem PB). Zajmuję tym głowę i nie „jojczę”, że nawrotka tak wolno się zbliża.
Kiedy jednak już na niej jestem zerkam na zegarek i widzę 21:12! Kurka wodna. Raptem 10 sekund wolniej niż przedwczoraj na City Trailu. Tyle, że tam po pięciu kilometrach była meta, a tu mam jeszcze jedną piątkę do zrobienia.
Szósty kilometr
Tuż za nawrotką jest punkt z wodą. Nie przypominam sobie abym kiedykolwiek na biegu na dychę potrzebował wody. Tym razem nie jest inaczej. Punkt z wodą mijam jak gdyby nigdy nic.
Siódmy kilometr
Jeśli można mówić, że podczas tego biegu miałem jakiś kryzys to właśnie tam. Siódmy kilometr jest o tyle niewdzięczny, że to już spory kawał od startu i zmęczenie jest już duże. Do mety nadal jest jednak całkiem daleko bo jeszcze ponad 3 kilometry. Tempo trochę spadło…
Ósmy kilometr
Po nieco wolniejszym siódmym kilometrze należało się ogarnąć. Powiedziałem sobie że jeszcze tylko jakieś dziesięć-dwanaście minut do mety. W sumie to tyle co nic. Czas zacisnąć zęby i dociągnąć to do końca. Znów miałem gdzieś, że przede mną wyrósł wiadukt. Nie zamierzałem zwalniać. Mocno pod górę, siłą rozpędu w dół biegłem swoje. Kilometr wszedł w 4:13.
Dziewiąty kilometr
Prawie ostatnia prosta. Zegarek przez chwilę zaczął pokazywać mi głupoty pokazując raz 5’30 raz 2’30… Miałem go już gdzieś… Biegłem swoje i jedyne nad czym się skupiałem to „aby nie wolniej”. W efekcie przedostatni kilometr wszedł w 4:10…
Dziesiąty, ostatni kilometr
Został jeszcze jeden. Najdłuższy i prosty jak ta lala. Długie ostatnie proste są o tyle niewdzięczne, że właściwie już z kilometra widać metę. Tutaj też tak było i nawet się z tego cieszyłem. Widząc dmuchańca gdzieś na horyzoncie wiedziałem – jeszcze tylko tam!. Jeszcze tylko trochę! Zerkając na czas wiedziałem, że mogę zejść poniżej 43 minut. To mnie jeszcze dodatkowo napędziło, aby cisnąć do ostatniego metra. Przycisnąłem ile mogłem i na metę wpadłem w 42:50!!
After party…
Wynik taki, że spokojnie i z pełną satysfakcją mogę kończyć sezon. Ostatni bieg tego sezonu poszedł mocno (tak miało być), równo (to cieszy najbardziej) i na chwilę obecną było to moje maksimum. To też moja druga najszybsza „dycha” w życiu. Od lat tak szybko na dychę nie biegałem.

Można udać się na zasłużone dwutygodniowe roztrenowanie.
Paweł, a w jakich butach biegleś?