Dlaczego akurat Wenecja? Dlatego, że nie jest to bieg oczywisty. Na pewno nie szybki. Końcowe dziesięć kilometrów trasy to najpierw most przez lagunę Ponte della Libertà a potem weneckie nabrzeże i kilkanaście mostów przez które trzeba przebiec. Jest też tymczasowy most nad samym Grand Canal i szansa że kiedy będziesz przebiegał przez San Marco to będzie podmyte wodą. Jest ładnie, a przy okazji mokro i czasami ciasno…
Logistyka, czyli to tu to tam
Naszym pierwszym przystankiem na włoskiej ziemi było, jak dla wielu, lotnisko w Treviso. Miasto to, mam wrażenie, jest traktowane jak nasz Modlin – bywa się tam tylko po to aby przesiąść się z samolotu do autobusu jadącego do Wenecji. A to może być błąd, bo Treviso to nie tylko lotnisko, ale także nieduże włoskie miasteczko po którym można się przejść i w zaułku wypić dobrą kawę. Generalnie jeśli chcecie pić kawę we Włoszech to najlepiej właśnie w takiej małej „kawiarni dla lokalsów”.
Dalej logistycznie jest względnie prosto. Z Treviso (lotnisko) przez Mestre (expo) do Wenecji (meta) można się dostać pociągiem. Bilet kosztuje kilka euro, pociągi jeżdżą sprawnie.
Co do tego gdzie najlepiej znaleźć nocleg nie będę sugerował. Mestre jest tańsze. Wenecja jest znacznie droższa. Warto też zwrócić uwagę na kwestie logistyczne. Do samej Wenecji rozumianej jako miasto na lagunie można dojechać pociągiem, autobusem i tramwajem (a raczej translohrem) ale tylko na jej skraj. Tam znajdują się parkingi, pętla komunikacji miejskiej (Piazzale Roma) oraz stacja kolejowa (Santa Lucia). Dalej zostają własne nogi i spacer na nogach przez wąskie uliczki Wenecji. Ewentualnie tramwaje wodne zwane vaporetto i najdroższa opcja – taksówki wodne.
Mestre to natomiast lądowa część Wenecji. Formalnie jest to część miasta Wenecja, ale bardzo często dla uproszczenia traktowana jest jako oddzielne miasto. Tak jest po prostu wygodniej. O to akurat nietrudno. Granica między Wenecją położoną na lagunie a Mestre położonym na lądzie jest bardzo wyraźna. Samo Mestre natomiast nie urzeka. W centrum znajdziemy „salon” tego miasta czyli Piazza Erminio Ferretto i kilka uliczek z fajnymi knajpkami. Poza nią miasto jest typowe i mocno przemysłowe przez wielką dzielnicę portową Marghera. Przypomina mi trochę naszą Gdynię. Czy warte zobaczenia? I tak je zobaczysz w drodze do właściwej Wenecji.
Pakiety, czyli w drodze na start
Dojazd po pakiet startowy też nie powinien nastręczać trudności. Miasteczko biegowe rozłożone jest w ogromnym Parco San Giuliano. To miejsce dobrze skomunikowane zarówno z Wenecją jak i Mestre – tuż przy parku jest przystanek z którego w obydwie strony jeżdżą zarówno autobusy jak i tramwaje. Nie da się nie trafić. Organizacja w miasteczku całkiem sprawna, bo park stawia mało barier w kształtowaniu przestrzeni. Expo umiarkowanie duże w dużym przestronnym namiocie. Tu wydawanie pakietów, tam koszulek, a tam są stoiska wystawców. Organizacyjnie bez zaskoczeń.
Trasę półmaratonu w wielkim skrócie można podzielić na cztery, mniej więcej równe, części:
- część miejska po Mestre,
- park San Giuliano,
- most Ponte della Libertà
- Wenecja.
Mestre – typowe miasto
Start w samym centrum Mestre z ulicy Via San Rocco. To jedna z większych ulic w okolicach centrum Mestre, ale tłumów nie ma. Warto pamiętać o depozycie. Ciężarówki które zabierają depozyty czekają do 8:00 i potem nie ma zmiłuj. Zamykają i jadą. Może ktoś w ostatniej chwili zdąży, ale kilka minut po już tych ciężarówek nie będzie. Powie ktoś, że powinny być otwarte dłużej. Może i tak, ale tu jest inaczej. W tym czasie kiedy my biegniemy ciężarówki z naszymi rzeczami muszą pojechać na nabrzeże. Te wszystkie rzeczy muszą być przeładowane na łodzie a kiedy już dopłyną do strefy mety, ktoś je musi wypakować i przenieść do odpowiedniego miejsca.
Dlatego właśnie czekanie na start w Mestre się dłuży. Polecam zabrać jednak jakąś starą bluzę, pelerynę czy folię NRC do owinięcia się przed startem. Mimo, że październik we Włoszech jest ciepły to o ósmej rano wcale tak nie jest.
Pierwsza część trasy, po Mestre jest najmniej urokliwa. Momentami bywa troszkę ciasno, momentami przebiegamy krótkie odcinki po kamiennym bruku. Jak na każdym biegu masowym przed nami startowały osoby, które powinny startować za nami. Nas wyprzedzają Ci którzy startowali z tyłu a biegną na zdecydowanie lepsze wyniki. Nas wynik obchodził mniej. Plan, był taki aby przebiec półmaraton w 2 godziny. Na spokojnie.
Właśnie, nie jest to też bieg dla tych którzy biegną bardzo na spokojnie. Limit czasu na półmaratonie to zaledwie 2:30 co jest raczej krótkim czasem na pokonanie półmaratonu. Najczęściej spotykanym limitem są jednak 3 godziny. Tutaj, zapewne z powodów logistycznych i ograniczonej przepustowości trasy jest inaczej.
San Giuliano – park, niczym pole golfowe
Po mniej więcej czterech kilometrach biegu przebiegamy przez zawieszoną nad rondem kładkę i wbiegamy do parku San Giuliano. Tutaj należy uzbroić się w cierpliwość bo ten odcinek jest dosyć długi. Park przypomina wielkie pole golfowe a trasa co kilkaset metrów zakręca jakbyśmy kluczyli pomiędzy kolejnymi dołkami. Tutaj jest relatywnie wąsko, ale stawka biegaczy już jest z grubsza ułożona i raczej nie jest to problemem.
Ponte della Libertà – most przez lagunę
W końcu wbiegamy na most. Technicznie o długości prawie 4 kilometrów. Niemniej jednak na szeroką trasę wbiegamy jeszcze przed właściwym mostem, więc ten odcinek wydaje się znacznie dłuższy.
Wydawać by się mogło, że to najbardziej nudna część trasy. Wszak przez kilkanaście, jak nie kilkadziesiąt minut, widok się zmienia bardzo powoli. Po prawej laguna, po lewej laguna. Daleko na wprost Wenecja a jeśli już z grubsza rozpoznajesz okoliczne wyspy to bez trudu rozpoznasz wyspę Murano. To bardzo klimatyczna wyspa. Znana z kolorowego szkła. Z mniejszą ilością turystów i mniejszą ilością ciasnych uliczek niż Wenecja. Wyspa trochę bardziej „na spokojnie” niż Wenecja. Jeśli spędzasz w Wenecji kilka dni warto się tam przepłynąć vaporetto. A jeśli już będziesz na Murano to kawałek dalej (jakieś 20 min) jest wyspa Burano. Jeszcze mniejsza i znana z przekolorowych domków.
Odcinek przez most może się ciągnąć ale może też minąć bardzo szybko. Dla osób, które potrafią na takich długich prostych wpatrzeć się w linię na asfalcie i się wyłączyć jest to miejsce idealne. Stawka biegaczy jest już rozciągnięta. Można złapać swój rytm i robić swoje. Można też poprawić czapkę lub chustę na głowie. Po co? Aby nie opalić sobie linii na czole. Trasa prowadzi głównie na południowy-wschód i głównie biegnie „pod słońce”.
Wenecja – jedyna w swoim rodzaju
Wenecja wita nas portowym klimatem gdyż wbiegamy do niej pograniczem między portową wyspą Santa Chiara a zabytkową częścią Wenecji. Przez kilometr mamy nieco zaskakujących widoków. Biegniemy bowiem przez tą część Wenecji, do której można wjechać samochodem.
Wreszcie, na trzy i pół kilometra do mety wbiegamy na pierwszy most – Ponte Molin. Ten most jak każdy kolejny jest dla biegaczy specjalnie przygotowany. Na schodkach ułożony jest coś jakby podjazd dla wózków, dzięki któremu nie musimy wbiegać po schodach a wbiegamy na mostek po pochylni. Dzięki temu jest łatwiej, ale nie zapominajmy, że każdy taki mostek to wbiegnięcie około 3 metrów pod górę i zbiegnięcie w dół. Takich mostków na ostatnich 3,5 kilometra trasy jest kilkanaście.
Po prawej cały czas mamy kanał, ale nie Grand Canal tylko jeszcze większy Canale della Giudecca, który oddziela główną część Wenecji od wyspy (a raczej wysp) Giudecca. Tutaj wszystko składa się z wysp.
Nie powinno tutaj też dziwić, że czasami fala z kanału zmoczy nawierzchnię. Nie powinny dziwić słupki do cumowania łodzi. Wszystkie newralgiczne i niebezpieczne miejsca są oznaczone, ale może być momentami ślisko. Kamień istryjski, który jest jednym z głównych budulców Wenecji nie jest najlepszą nawierzchnią do biegania.
Na półtora kilometra przez metą czeka największy most. To tymczasowy most rozpięty nad Grand Canal pomiędzy Il Nuovo Trionfo a przystanią vaporetto San Marco. Pomiędzy poziomem powiedzmy chodnika a jego szczytem mamy nie 3 a z 10 metrów. Jego długość to natomiast około 200 metrów. Podbiec ciężko (to już 20 kilometr) a jeśli ktoś nie lubi jak nawierzchnia się buja to może nie być lekko. Most choć wygląda solidnie to jest to jednak tymczasowa konstrukcja i troszkę się porusza.
Można by przypuszczać, że za Grand Canal już jest tylko „z górki”, ale nic mylnego. Najpierw biegniemy na San Marco na rundkę przed imponującą Bazyliką Świętego Marka! Ufff… Nie ma wody, choć dwa dni wcześniej woda tu była i jak się okaże później kiedy wrócimy tu z medalami, znów tu będzie. W tym przypadku po prostu opłacało się biec półmaraton, lub szybki maraton. Wtedy buty pozostały suche. Biegacze na czas ponad 4 godziny i dłużej w maratonie rundkę po San Marco robili w wodzie po kostki. Ach, Wenecja!
Za San Marco został kilometr do mety. Widać ją już z daleka, prawie na wyciągnięcie ręki. Ale to by było za proste. Jeszcze jeden mostek, drugi mostek, trzeci. Na ostatniej prostej naliczyłem ich siedem. Ostatnia prosta ciągnie się za długo, ale wreszcie zbiegamy z ostatniego mostku, łapiemy się za ręce i jesteśmy na finiszu.
Meta, czyli na spokojnie
Kolejny most – Ponte dei Sette Martin znajduje się już za metą. Za nim park wraz z wszystkimi pomaratońskimi atrakcjami. Choć obsługa ponagla „Andare, andare!” to jest tu na spokojnie, przestronnie. Nie ma problemu by zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie. Nie ma problemu by odebrać zestaw postartowy – całkiem solidny, z owocami, chrupkami, czymś na słodko i małym piwem. Może brakować oddzielnej przebieralni dla mężczyzn i kobiet ale ogólnie jest przyjemnie.
Wreszcie miło ze strony organizatora, że nie zostawia biegaczy na mecie samym sobie a zapewnia transport (najpierw wodny, potem lądowy) do dworca kolejowego w Mestre. My nie skorzystaliśmy. Wróciliśmy na piechotę, klucząc wąskimi uliczkami i znajdując kolejną świetną lodziarnię.
Czy polecam Wenecję? Tak i nie. Tak, bo dużo rzeczy było tutaj inaczej niż na każdym innym maratonie i mam co wspominać. Miasto na wodzie, nawet tylko na ostatnich pięciu kilometrach, stawia jednak zupełnie inne wymagania przed biegaczami jak i organizatorami. Trasa jest mocno różnorodna – od typowego miasta jakim jest Mestre do jedynej w swoim rodzaju Wenecji. Nie jest to jednak miejsce na choćby trochę szybkie bieganie. Dlaczego? Dokładnie z tych samych powodów o których pisałem przed chwilą. Bo mokro, bo ślisko i mosty na ostatnich kilometrach. Ale taka jest właśnie Wenecja!