Jeśli ktoś pyta się mnie jak ubierać się zimą to najczęściej opowiadam filozofię „cebulki”. Czyli najpierw pierwsza warstwa w postaci koszulki termoaktywnej będącej drugą skórą, potem (cieńsza lub grubsza) bluza, a na koniec ewentualnie kurtka. Prosty patent i jakże dobrze działający w praktyce.
Czy warto go zmieniać i zakładać na przykład dwie bluzy? W sumie to czemu nie. Można też w nie do końca oczywisty sposób wykorzystać to co ma się w szafie. Mi tej jesieni i zimy zdarzały się, może i śmieszne, ale działające zestawienia.
Żółte skarpetki są spoko!
Zacznę od nich, bo w sumie to wraz z tym zdjęciem w żółtych skarpetach zrodził się pomysł na ten wpis.
Tego dnia było mokro. Padał jakiś niby-deszczyk powodujący niby-kałuże. Było chłodno i mokro. Skarpety biegowe najczęściej natomiast występują w dwóch długościach – tej ledwo wystającej z buta i tej kończącej się za kostką. W pierwszych biegamy z odsłoniętymi kostkami. W drugich z zasłoniętymi, ale jeśli nogawka legginsów się podwinie, to dół łydki potrafi się odsłonić. Kiedy jest chłodno i mokro nawet w tych wyższych skarpetach może nie być komfortowo. A rozwiązanie miałem w zasięgu ręki. Na łazienkowej suszarce. Na cienką biegową skarpetę założyłem grubą, wysoką i kompletnie nie biegową.
Ikoną stylu nie zostałem, ale powiedzmy sobie szczerze… W podwójnych skarpetach jest cieplej i nie ma szans aby mi łydka wyjechała spod legginsów. Patent ten zastosowałem jeszcze kilka razy i jeszcze do niego wrócę.
Spodenki na spodenki?
Bieganie w luźnych spodenkach nałożonych na leginsy kojarzy mi się z Japończykami (i jednym z kolegów, który biega tak niemal zawsze). W cieplejsze dni mnie to rozwiązanie nie przekonuje, bo nie mam najmniejszego problemu z bieganiem w obcisłych legginsach.
Ale… W pewien chłodniejszy wieczór założyłem krótkie spodenki na swoje legginsy i nawet taka cienka (a w zasadzie dwie cienkie) dodatkowe warstwy zrobiły różnicę. Było mi cieplej. W ten sposób na tyłku miałem bieliznę, legginsy i spodenki z siatką wewnątrz. Cztery warstwy. Niby dużo, a ciepło.
Czapkobuff
Tej zimy upodobałem sobie czapkę z CityTrailu, więc z tego patentu korzystałem rzadko. Natomiast chyba wszyscy wiedzą, że bardzo lubię biegać w buffach. Niezależnie czy jest +30 czy -10 stopni Celcjusza. To jedyne rozwiązanie, które radzi sobie z ilością potu jaki produkuje mój organizm podczas biegania. Przyzwyczajenie do chusty na głowie jest tak silne, że zimą też w niej bardzo często biegałem. Ale nie w samej chuście.
Najpierw zakładałem czapkę. Taką standardową, która najczęściej nie jest demonem trzymania ciepła. Na nią, tak samo jak latem, zakładałem buffa złożonego w opaskę. Poza tym, że w takim zestawie jest cieplej to buffkę można ściągnąć niżej i zasłonić sobie uszy. W czapce nie zawsze jest to możliwe.
Warto poeksperymentować
Nie namawiam do tego abyście od teraz biegali w luźnych spodenkach nałożonych na legginsy, czapkobuffach albo zakładali na wierzch grube skarpety, ale warto czasami poeksperymentować. Czasami takie z pozoru nieoczywiste i (dla postronnych) śmiesznie wyglądające zestawiania sprawują się nadzwyczaj dobrze. To Wam ma być ciepło i komfortowo na treningu, a wyglądem jak z żurnala niech zajmą się inni.
Jeśli natomiast macie jeszcze jakieś swoje, z pozoru nieoczywiste, ale działające, zestawienia dajcie znać. Może mnie i jeszcze kogoś zainspirujecie do kolejnych eksperymentów.
Ja osobiście przeżywam chwile uniesienia widząc wyrzeźbione pośladki oraz wyeksponowane genitalia biegaczy w leginsach, dlatego utożsamiam się z Japończykami oraz doskonale rozumiem Twojego kolegę 🙂
Żeby się nie przegrzać w leginsach i spodenkach mam zasadę zakładam je gdy temperatura spada poniżej 0. Powyżej 0 biegnę w krótkich.
pozdrawiam