W Puszczy Kampinoskiej już biegałem. Biegałem tu treningowo, biegałem rok temu podczas I Maratonu Kampinoskiego i biegałem pół roku temu podczas Biegu Łosia. Tym razem dzięki marce Merrell pobiegłem po raz drugi w Maratonie Kampinoskim. A raczej w półmaratonie, bo na takim dystansie ostatecznie wystartowałem.
Pierwotnie jednak biec miałem w maratonie. To na taki dystans pierwotnie zgłaszałem swoją chęć biegu. Lecz w przeciągu ostatniego tygodnia wszelki rozsądek kazał mi odpuścić ten bieg. W Poznaniu mój organizm powiedział mi, że już jest zmęczony. Pierwsze 5, 10 kilometrów biegłem na tak wysokim tętnie jak nigdy. To było po prostu zmęczenie. W końcu biegłem swój szósty maraton w tym roku. A w Kampinoisie raptem tydzień później miałem biec po raz siódmy. No way!! Not this time!!
Pomysłów, co z tym fantem zrobić było kilka. Pobiec maraton i najwyżej zejść? Może zamiast maratonu pobiec półmaraton? Tylko czy taka zmiana jest możliwa na chwilę przed startem? A może nie pobiec niczego, a tylko przebiec się po lesie i porobić zdjęcia? Pomysłów było sporo i tak naprawdę jadąc do Dziekanowa nie miałem pojęcia czy i co właściwie pobiegnę. Wszystko zależało od tego czy organizatorzy przebukują mój pakiet z maratonu na półmaraton. Jak się okazało nie robili z tego problemu.
Podjąłem też inną, może trochę szaloną decyzję. Sponsorem biegu jest Merrell, więc pobiegłem w butach Merrell Bare Access:
Teoretycznie nic strasznego, bo biegam w nich regularnie, ale jeszcze nigdy nie dobiegłem dalej niż 15 kilometr. Drugim zastrzeżeniem jest fakt, że jeszcze nigdy nie biegałem w nich na zawodach. Sumując to razem – miałem lekkie obawy…
No to półmaraton
Start półmaratonu odbywał się pół godziny (9:30) po starcie maratonu. Na starcie stanęło poro znajomych twarzy. W samym półmaratonie oprócz mnie i Jacka, z którym przyjechałem znalazł się jeszcze Rafał, Marcin i drugi Marcin szerzej znany jako Krasus:
Na starcie planowo zaspałem. Przecież biegnę turystycznie. Na zakończenie sezonu! Dla funu! Dla przyjemności! Ale czy dla przyjemności znaczy wolno? Wiedziałem z zeszłego roku, że na grobli będzie zwężenie, więc mimo wszystko zabrałem się za wyprzedzanie. Przedzierałem się raz prawą, raz lewą. Raz środkiem. W sumie i tak później na grobli utknąłem za wolniejszymi i jak nie mogłem wyprzedzać, to biegłem na czyichś plecach. Natomiast jak mogłem wyprzedzać, to przeskakiwałem nieco do przodu.
Takie bieganie „na plecach” miało też jeden minus. Za późno dostrzegałem niespodzianki nawierzchni. W większości sobie z nimi radziłem, ale dwukrotnie stopa mi tak uciekała, że jeszcze trochę i bym ją skręcił. Nieprzyjemne uczucie. Im było luźniej i miałem większą przestrzeń do poprzedzającego mnie biegacza, było lepiej.
W porównaniu do poprzednich edycji biegów po Puszczy Kampinoskiej pojawiły się tabliczki kilometrowe. I nie mówię o tych końcowych, czyli „2 km do mety” i „1 km do mety”, ale o tych na 5 km i 10 km. Dzięki nim można było skonfrontować tempo. Biegłem bez pomiaru dystansu i tempa, więc tabliczki bardzo mi się przydały. Przy tej z napisem „5 km” byłem w 24:45. Przy tej z napisem „10 km” w 49:40. Tak, więc biegłem kapkę szybciej niż 5:00 min/km i na wynik 1:45:00 na mecie.
Na ósmym kilometrze pierwszy punkt z woda. Kubeczków było sporo. Złapałem jeden, łyknąłem trochę wody, która była szalenie zimna i pobiegłem dalej.

Dalej trasa prowadziła nas pod górę. Nie pamiętam nazwy, ale to jedyna taka góra na całej trasie. Na szczycie tradycyjnie robili nam zdjęcia. Znałem tą górkę z ubiegłego roku, więc krzywdy mi nie zrobiła.
Na nawrocie się zdziwiłem. Że w półmaratonie wystartowało około 300 osób, wiedziałem. Ale nie myślałem, że za mną biegnie aż taki tłum. To nie byli pojedynczy biegacze tylko regularny peleton. Powodowało to malutki problem. Zarówno oni, jak i my chcieliśmy biec jedyną słuszną ubitą ścieżką. Takowa była oczywiście tylko jedna, więc albo oni albo my łapaliśmy w podeszwy miękki piach.
Wrażenie robiła Puszcza Kampinoska. Ubrana była we wszystkie barwy jesieni i powiedzenie, że królowała złota polska jesień nie jest przesadą. Pogoda była idealna – było dosyć chłodno, ale jednocześnie słonecznie i jak to bywa w lesie – bezwietrznie. Warunki do biegania były doskonałe.
Nawierzchnia umiarkowanie trudna. Szalenie dużo liści przez które nie było widać po czym się biegnie. Poza tym sporo piachu, szczególnie w środkowej części trasy gdzie biegliśmy „jedyną słuszną ubitą ścieżką”. Poza nią najczęściej był sypki piach. Ostatnie kilometry nieco spokojniejsze. Znowu twarda, ubita ziemia przykryta dywanem liści. To właśnie on wydawał ten miły szeleszczący dźwięk pod butami.
Z drugiego punktu z wodą ulokowanego około 14 kilometra nie skorzystałem. Tak po prosu. Widziałem dwóch czy trzech biegaczy zatrzymujących się przy stole. Ja biegłem swoje i nie chciałem wypadać z rytmu, który cały czas utrzymywałem. Poza tym dzięki temu wyprzedziłem tych, którzy się zatrzymali przy stole z wodą.
Końcówka była cięższa. Miałem przed sobą dwójkę biegaczy. Trzymali to same równe tempo, co ja, więc nie miałem szans ich wyprzedzić. Biegłem za nimi. Raz, może dwa razy wyprzedziliśmy kogoś, komu w końcówce „odcięło prąd”, ale nasza kolejność nie zmienia się.
W międzyczasie wypatrywałem kolejnych charakterystycznych obiektów. Pierwszym z nich jest chałupa po prawej stronie drogi. To jakieś 3,5 kilometra od mety. Zegarek mówił, że przyspieszam, bo w stosunku do teoretycznego międzyczasu na 1:45 mam coraz większy zapas. Nie czułem tego przyspieszenia. Wiedziałem tylko, że nadal nie doganiam tych dwóch biegaczy, a meta coraz bliżej.
Jeden z tej dwójki uciekł mi tak, że zniknął z pola widzenia, ale drugiego w końcu przegoniłem. Zrobiłem to na ostatnim zakręcie, niecały kilometr przed metą. Wtedy już przed sobą widziałem w oddali pomarańczową bramę w Dziekanowie Leśnym. Za punkt honoru postawiłem sobie wyprzedzenie jeszcze jednego biegacza. W końcu to ostatni taki finisz w tym roku. Dystans odrabiałem powoli acz sukcesywnie. Dwieście, trzysta metrów przed meta, znalazłem się przed nim.
Kiedy wbiegałem na metę wiedziałem, że to koniec. Znowu dmuchana brama zakończyła mój sezon biegowy. Dobiegłem do niej w 1:43:23, czyli średnie tempo wyszło zdecydowanie poniżej 5:00 min/km. Jestem zadowolony, bo na sam koniec przebiegłem równe i dobre zawody. Jestem zadowolony, bo tym razem organizm się nie buntował i pozwolił biec dokładnie tak jak chciałem. No i jeśli wierzyć tabliczkom kilometrowym, to druga połowa była szybsza niż pierwsza. Było dobrze!
Buty Merrella też zdały egzamin. Byłem już przyzwyczajony do biegania w nich po lesie. Nie stabilizują piety, wiec to, że kilka razy kostka wykręcała się pod dziwnymi katami to też w jakimś stopniu ich wina, ale ścięgna mam na tyle mocne, że wytrzymały. Poza tym było OK. Biegło się komfortowo. Nic mnie nie obtarło, ani nie bolało, ale czuję w kolanach, że biegałem bez amortyzacji. Pięć czy dziesięć kilometrów na treningu to czas, kiedy pilnuję aby cały czas biec ze śródstopia. W Kampinosie biegłem dłużej, były emocje, było zmęczenie, więc zapominałem czasami o lądowaniu na śródstopiu. To tylko pokazuje że aby tak naprawdę bez obaw biegać minimalistycznie na zawodach, trzeba się z bieganiem minimalnym naprawdę porządnie otrzaskać.
Podsumowując z ostatniego biegu tego sezonu jestem zadowolony! Ekobiegi znowu zorganizowały świetną imprezę w Puszczy Kampinoskiej. Przebiegłem tu już 17 kilometrów na Biegu Łosia i 42 kilometry na ubiegłorocznym I Maratonie Kampinoskim. Dorzucając półmaraton, skompletowałem wszystkie dystanse.
Teraz z czystym sumieniem mogę udać się na zasłużony posezonowy odpoczynek.
Ta złota polska jesień to spisała się na najlepszy z możliwych medali:)
Mnie zimna woda też uderzyła, a że miałem do przepicia żel, to nie mogłem z niej zrezygnować, ale ostatecznie warunki były takie, że wystarczyły dwa łyki na przepłukanie ust po żelu.
A jaką głupią minę zrobiłem na naszym wspólnym zdjęciu to głowa mała…;)
Gratuluję! Dobry wynik jak na zakończenie sezonu 🙂
Dziękuję 🙂
Gratulacje super wynik!
Dzięki 🙂
Półmaraton w Grodzisku Wlkp. też biegłam praktycznie w nowych butach i też miałam obawy. Niesłusznie, bo biegło się w nich super 🙂 Wtedy dobił mnie upał.
Merrelle nie były nowymi butami. Raz, że romansuję z nimi już ponad pół roku. Dwa, że krótkich treningów minimalistycznych mi się już ponad 200 km nazbierało.
A ja się tak zapytam. To czerwone coś przy Twoim bucie to chip? Pierwszy raz widzę coś takiego. Nie przeszkadzało w bieganiu?
Tak, to chip 🙂 Też pierwszy raz widziałem i biegałem z czymś takim, ale było OK. Nic mi nie przeszkadzało.