Blisko, po lesie i towarzysko bo w sztafecie. Do tego jak się okazało z bogatym ogniskiem na mecie. Poza tym jednym z organizatorów biegu był Piotr Obłuski – ambasador Sklepu Biegacza, który był też partnerem imprezy. Dla mnie to okazja aby się sprawdzić i mieć jakiś punkt wyjścia przed zimą.
Na sam przód poszły dzieciaki. Dla nich też przygotowane zostały biegi i medale. Dorośli w tym czasie albo kibicowali swoim dzieciom albo na przekór chłodnej i mokrej pogodzie rozgrzewali się. Start biegu głównego zaplanowano na 11:15.
Startowaliśmy w sztafecie Sklepu Biegacza Warszawa Żoliborz. Jako pierwszy Bartek, ja miałem kończyć. Bartek wystartował mocno i szybko. W chwili kiedy mi znikał z pola widzenia biegł na pierwszej pozycji.
Kiedy on pobiegł ja dreptałem w tę i z powrotem po to aby utrzymać jako taką ciepłotę ciała. Obiegłem sobie w ten sposób zarówno pierwsze 500 jak i ostatnie 500 metrów trasy. Wiedziałem że finisz będzie wyglądał tak:

Jak się biegło?
Świetnie. Zaczęło się od bardzo oryginalne zmiany. Stałem sobie w strefie zmian i wypatrywałem Bartka. Podszedł do mnie kolega, który też czekał na zmianę. Zagadał. Spytał jak tam powrót do biegania. Odpowiedziałem i odwróciłem się w jego stronę. Chwilę potem poczułem że ktoś jest obok mnie i wciska mi w ręce pałeczkę… To Bartek. Przez tą chwilę nieuwagi wpadł w strefę zmian. Nawet nie zerknąłem jaki miał czas. Zaskoczony złapałem pałeczkę i poleciałem na trasę…
Fantazja mnie na pierwszych metrach poniosła. Przyznaję. Choć według zegarka pierwszy kilometr przebiegłem w 4:48 to czułem że idę za mocno. Piach i inne uroki Puszczy Kampinoskiej sprawiały, że momentami biegnie się ciężko. Trzymam się za biegaczem w niebieskim. Wyprzedzamy jakąś dziewczynę. Dwóch harpaganów wyprzedza nas niczym pachołki…
Drugi kilometr – najszybszy bo w 4:39. Gdzieś około flagi oznaczającej 2 kilometr pętli łapie mnie kolka. Przegiąłem. Zostawiłem biegacza w niebieskim i biegnę nieco wolniej. Chcę uspokoić oddech. Trzeci kilometr najwolniejszy (5:06) i mam wrażenie że najłatwiejszy bo bez piachu i jakby lekko w dół.

Po tym „odpoczynku” od półmetka biegnę swoje czyli najpierw 4:58 a potem 4:55. Zmęczenie narasta, ale też meta coraz bliżej. Nie jest lekko bo teren też momentami lekki nie jest. Czasami piach, czasami jakieś kałuże. Na kilometr przed końcem pętli biegacz przede mną zatrzymuje się. Mówię sobie, że nie ma siły, że ja się nie zatrzymam i dociągnę do końca. Na kilometr do mety już nie ma sensu niczego kalkulować!
Ostatni kilometr zrobiłem w 4:23!! Na ostatniej prostej nie przejmuję się już nawet kałużami. Swoją zmianę kończę w 28:49 a razem wykręciliśmy czas 55:22 co dało nam 24 miejsce na 65 ekip.

Widząc wyniki jestem z biegu zadowolony. Biorąc pod uwagę warunki z pocałowaniem ręki brałbym każdy wynik poniżej 30 minut na 6 kilometrów. Zmieściłem się natomiast nawet poniżej 29 minut co jest bardzo dobrym wynikiem. Dzisiejsze 28:49 to dużo lepszy wynik niż asfaltowe 24:43 w Biegu na Piątkę zrobione 2 tygodnie temu. Jest dobrze!
Wygrali natomiast

- Paweł Kowalski i Aleksander Więcek
- Andrzej Miedziejewski i Andrij Babik
- Wojciech Skory i Mariusz Marszal
Po dekoracji klasyfikacji OPEN był czas na klasyfikacje zespołów mieszanych i kobiecych. Był czas na losowanie nagród, których było trochę i ciut, ciut… Był też czas na ognisko, ale jedzenie było na tyle dobre, że skończyło się jeszcze przed dekoracją. W tej dżdżystej aurze ciepłe jedzenie znikało bardzo szybko.