Orlen Warsaw Marathon dobiegł końca. Ta zaplanowana z dużym rozmachem impreza składała się tak naprawdę z trzech biegów: biegu charytatywnego na 3,33 km, biegu na 10 km i maratonu. Wszystkie razem przyciągnęły w okolice Stadionu Narodowego ponad 20 tysięcy biegaczy. Ja, razem z prawie 4000 biegaczy, stanąłem na starcie najdłuższego dystansu – maratonu.
Miasteczko maratońskie
W miasteczku pierwszy raz pojawiłem się w piątek wieczorem w celu odebrania pakietu startowego. Już wtedy imponowało rozmachem. Rozdzielone biura biegów na 3, 10 i 42 kilometry, sprawiało profesjonalne wrażenie. Pakiet startowy, poza techniczną koszulką, workiem treningowym, czapką i kilkoma innymi drobiazgami wyróżniał się jedną rzeczą – brakiem ulotek reklamowych. Natomiast zza płotu dało się dostrzec ogromne i dobrze wyposażone miasteczko dla biegaczy.

Dwa dni później, w niedzielę rano miasteczko imponowało dalej. Ilość toalet mogłaby bez problemu obsłużyć drugie tyle zawodników. Natrysków również było bardzo dużo. Na biegaczy czekały też leżaki, które już rano były rozchwytywane. No i bufet. Jeszcze przed startem można było do woli korzystać z wody, izotoniku i owoców. To novum, a także chyba najlepszy przykład, że koszty organizacji dla głównego sponsora odgrywały raczej drugorzędne znaczenie.
W miasteczku przed startem spędziłem ponad godzinę. Zjadłem ostatniego banana, pogadałem ze znajomymi biegaczami, na których napotykałem co chwilę i w końcu udałem się truchcikiem na start.
Brawa organizatorom nalezą się jeszcze za jeden mały akcent. Otóż, przed startem wolontariuszki rozdawały chętnym okrągłe naklejki „RUN FOR BOSTON”. Wielu z nich skorzystało, aby pokazać swoją solidarność z ofiarami zamachu podczas Boston Marathonu. Ja swoja przykleiłem do numeru startowego, zaklejając logo jednego ze sponsorów. Ale co tam! Boston jest ważniejszy! Szkoda tylko, że chyba zapomniano o zapowiadanej minucie ciszy przed startem. Ja jej nie odnotowałem a na starcie stałem z 10-15 minut.
Orlen Maraton
Startowaliśmy całą szerokością Wybrzeża Szczecińskiego. Maraton po prawej stronie ulicy, bieg na 10 km po jej lewej stronie. Strzały startera nastąpiły w odstępstwie 10 minut. Ja, zgodnie ze swoim planem, przed startem przepchnąłem się mocno do przodu i zająłem miejsce za pacemakerem na 3:30. Taki miałem plan i z takiego wyniku na mecie będę zadowolony.
Wystartowaliśmy o 9:30. Pierwsze kilometry tradycyjnie ciasne, ale tragedii nie było. Zdarzało mi się startować w większym tłoku. W mniejszym zresztą też…
Po samym starcie bardzo miłe skojarzenia przywołał Most Świętokrzyski. To przez niego przebiegałem podczas swojego debiutanckiego maratonu we wrześniu 2010 roku. Miło było przebiec go znowu. Miło było wspomnieć swój maratoński debiut.
Potem wzdłuż Wisły. Zrobiło się o tyle ciasno, że połowa jezdni była odgrodzona dla biegu na 10 kilometrów. Bieg ten prowadził tymi samymi ulicami, co maraton, tylko w przeciwną stronę. Rozgraniczeniem były pomarańczowe pachołki stojące wzdłuż osi jezdni, lecz na początkowym etapie, gdzie biegliśmy w sporym zagęszczeniu, zajmowaliśmy więcej niż tylko połowę jezdni i niektórzy zbyt późno zauważali pachołki i na nie wpadali. Sam zresztą, juz na Konwiktorskiej, przestawiłem nogami jeden z pachołków.
Chwile później zobaczyliśmy czołówkę biegu na 10 kilometrów. Śmigali aż milo. Największy aplauz wzbudziła Justyna Kowalczyk, która nie biegła „turystycznie” gdzieś w końcówce, tylko zajmowała miejsce w czołówce. Potem zacząłem mijać się z tymi coraz to wolniejszymi. Biegnąc przez Krakowskie Przedmieście widziałem dwie przeciwne rzeki biegaczy. Biała – dziesięciokilometrowa i kolorowa – maratońska. Oni dopingowali Nas, my dopingowaliśmy ich i było głośno, kolorowo i wesoło.
Potem zbieg Tamką i zostaliśmy sami.
Ja natomiast cały czas biegłem swoje i trzymałem się za białym balonikiem. Tempo 5:00 min/km tego dnia było idealne. Biegło mi się jak po sznurku. Kolejne kilometry mijały bez większych niespodzianek. Trzymałem się balonika, odliczałem kolejne punkty z woda i izotonikiem a także kilometry. Te były źle oznaczone. Wielokrotnie w grupie ktoś podnosił ten temat mówiąc „Już 15 km?!” na co przykładowy posiadacz Garmina informował go, że jeszcze nie, bo jest dopiero 14,8 km. I to nie był wyjątek. Większość tabliczek stała w złych miejscach lub ich nie było wcale. Tak było od startu do samej mety.

Z biegiem czasu grupa na 3:30 topniała i na 20 kilometrze biegłem już tak blisko pacemakera, że czułem zapach gumy białego balonika. Ale nie wyrywałem. Tempo było tak komfortowe, że wręcz musiałem się hamować, by nie wybiec do przodu. Na półmetku ustawiony na poboczu zegar pokazał mi 1:46:00 brutto tak wiec było dobrze.
Tuz za półmetkiem czekała ulica Podgrzybków, która swego czasu zasłynęła swoją totalnie podziurawioną nawierzchnią. Tym razem milo zaskoczyła. Cały podbieg był wylany nowym, gładkim asfaltem. Czy to robota miasta? Czy organizatora? Nie wiem, ale biegło się rewelacyjnie.
Za balonikiem biegłem przez cały Ursynów. Tradycyjnie największa feta urządzoną była przez Urząd Dzielnicy. Ręki nie dam czy znowu była wielka dmuchana brama, ale ludzi było naprawdę dużo. Mieszkańcy Ursynowa pokazali klasę. Brawo!
Tymczasem grupa na 3:30 topniała coraz bardziej, lecz mi, mimo kolejnych kilometrów biegło się bardzo dobrze. Miałem zapas sił, nic mnie nie bolało, żołądek trzymał się w ryzach a wchłonąłem już dwa żele energetyczne i parę kubków izotoniku i wody.
Trzon grupy na 3:30 zrobił się tak mały, że w punktach odżywczych rozsypywał się całkowicie i formował na nowo już za punktem. Coś takiego stało się też na 30 kilometrze. Ja ten punkt ominąłem, ale większość osób łącznie z pacemakerem z wody i izotoniku korzystała. Grupa się rozsypała, a ja biegłem dalej swoje.

Pozbawiony grupy, która co by nie mówić, hamowała moje zapędy, zacząłem leciutko przyśpieszać. Z Ursynowa wybiegałem kilkadziesiąt metrów przed balonikiem. Czułem, że miałem siłę, wiec biegłem. Wyprzedzanie kolejnych biegaczy było wspaniałym uczuciem. Wyprzedzałem na Rolnej, wyprzedzałem na Puławskiej. Po kilku kilometrach zacząłem odczuwać skutki samotnego biegu. Raz, że zmęczenie. Dwa, że brak pomocy. Trzy, że biegnąc samotnie dużo bardziej przeszkadzał mi wiatr. Zaczęło mi świtać, że za wcześnie urwałem się grupie i nawet podzieliłem się tą wątpliwością z Markiem, którego na Puławskiej wyprzedziłem. Ale biegłem dalej. Na 7 kilometrów do mety nie miałem już wielkiej alternatywy, tym bardziej, że moja przewaga nad balonikiem była znaczna.
Za ten długi samotny bieg zacząłem płacić w alejach Ujazdowskich. To tam zaczęło mi odcinać prąd, ale to był początek kryzysu, wiec mimo wszystko udawało mi się trzymać tempo lekko poniżej 5:00 min/km. Gorzej było w alejach Jerozolimskich. Tam już zacząłem zwalniać i co gorsza, nie miałem już siły otrzymywać swojego tempa. Poza tym pierwszy raz zauważyłem ze most Poniatowskiego ma górkę. Mała bo mała, ale jest!
Most był mordęgą. Płaciłem za Rolną, za Puławską i za aleje Ujazdowskie. Płaciłem za zbyt szybkie urwanie się pacemakerowi i długi samotny bieg. Miałem momenty, kiedy szedłem, ale zawsze po kilku krokach budziłem się, że przecież jest już tak blisko i nie mogę się poddać. Już widziałem stadion, a tam czekała meta! Wolno, bo wolno, ale biegłem. Ulgą był zbieg z mostu. Nie dość, że droga prowadziła w dół, to jeszcze ten wredny most wreszcie się skończył. Ale… zauważyłem też, że całą moją przewagę nad grupą na 3:30 szlag trafił. Balonik na 3:30 był tuż za mną.
Grupa na 3:30 przegoniła mnie już pod mostem. Tuż za nim, na przedostatniej prostej był kolejny malutki podbieg. Próbowałem jeszcze gonić balonik, utrzymać ich tempo, czy zrobić cokolwiek, ale nie dałem rady. Będąc na ostatniej prostej, widziałem jak wbiegają na metę, do której ja miałem jeszcze jakieś kilkaset metrów.

Maraton ukończyłem w 3:31:19 brutto i 3:30:31 netto, czyli z vice-życiówką! Jestem z niej bardzo zadowolony z dwóch względów. Pierwszy, ale mniej istotny to ten, że to wynik bardzo blisko mojego rekordu życiowego. Drugi powód, który mnie bardzo cieszy, to ten, że wreszcie po 1,5 roku udało mi się znowu przebiec dobry i szybki uliczny maraton. Po zeszłorocznych wpadkach, potrzebowałem tego bardzo.
Podsumowanie oraz minusy Orlen Maratonu
Jak by nie podsumowywać Orlen Marathonu, to impreza była zorganizowana bardzo dobrze. Imponował rozmach i miasteczko maratońskie, w którym było praktycznie wszystko, czego może chcieć biegacz. Było nawet więcej, co niż trzeba co przejawiało się w postaci białych, niezwykle popularnych na mecie leżaczków.
Lecz w całym tym pięknym obrazie jest też kilka istotnych rys. Największą z nich jest fatalne oznaczenie kilometrów. Było ustawione bardzo niedokładnie, a wielu tabliczek w ogóle nie było. Poza tym tabliczki były niewielkie i słabo widoczne z daleka. Jeśli chodzi o oznaczenie kilometrów, to moim zdaniem wszystko jest do poprawy.
Nie zaimponowały też punkty kibicowania, bo było ich raptem kilka. Ulokowane były przy kolejnych stacjach benzynowych Orlenu. Żadnych innych zorganizowanych punktów nie było. Brakowało przede wszystkim szkół, które podczas ubiegłorocznego Maratonu Warszawskiego na ulicy Puławskiej robiły taki szał, że słów brak. Wtedy miałem wrażenie, że kibicują nam wszystkie warszawskie szkoły. Teraz było strasznie cicho.
A co dalej z Orlen Marathonem? Czy będzie kolejny za rok? A może nie? Być może znowu Orlen czymś zaskoczy biegaczy? Bo patrząc na to, że Orlen Warsaw Marathon wykluł się z niczego w przeciągu półrocza, można się po nim spodziewać wszystkiego.
Jakby nie było wynik świetny. Gratuluję!
…co do minuty ciszy dla Bostonu, to była :] Choć nazwał bym to raczej chwilą ciszy (i dobrze – nie ma co popadać w przesadę), ale była. Zarówno w sobotę na otwarciu jak i w niedzielę na starcie.
W takim razie zwracam honor organizatorom. Szkoda tylko, że mi to umknęło.
Wiem, co to za uczucie, gdy trzeba gonić balonik. Nie martw się, 31 sekund to tyle ile można stracić na pozowaniu do zdjęć 😉
Ależ ja się nie martwię 🙂 Ja się cieszę! Miało być w granicach 3:30 i jest 3:30, a to, że za balonikiem, to taki prztyczek w nos od maratonu, żeby za szybko nie szarżować 😉
Brawo, dobry wynik!:) Szkoda, że zakładanego celu nie udało Ci się zrealizować, ale było tak blisko, że właściwie można powiedzieć, że zrobiłeś co chciałeś:)
Gratki, tez gonilem balonik 🙂
MEGA! Podziwiam!
Super opis! Szkoda że pod koniec tak mało zabrakło – maraton jednak potrafi pokazać kto tu rządzi 🙂 no ale skoro mi pokazał dodając 18 minut to twoje 30 sekund to żadna strata 🙂 Gratulacje za wynik!
Ciekawe czy Orlen za rok znowu zrobi ten maraton, ten miał trochę potknięć ale przy tak dużej imprezie robionej pierwszy raz to nieuniknione. Fajnie że tą imprezę zrobili – ten bieg na 3,33km to będzie dla mnie historyczny bo pierwszy raz to ja z córkami robiłem za wsparcie a biegła moja Żona 🙂
Gratulacje! 🙂 Super wynik i godny pozazdroszczenia! Też jestem ciekawa czym Orlen zaskoczy biegaczy…może jakimś półmaratonem 😉
Gratulujemy wyniku!
Dziękuję wszystkim za gratulacje 🙂
Paweł, gratulacje 🙂
ciekawa relacja, fajnie się czytało 🙂
Też jestem ciekawy co dalej z tym maratonem.
Czas pokaże.
pozdrawiam
Super wynik, fajna relacja. Aż nie mogę doczekać się maratonu we wrześniu 🙂
A o nieprawidłowym oznakowaniu kilometrów słyszę kolejny raz… Z resztą na PMW też oznakowali inaczej, niż zapowiadali z broszurze informacyjnej i na www.
p.s. Gratuluję wyniku 🙂