X Bieg Rzeźnika

31 maja 2013 9  min czytania
X Bieg Rzeźnika - oznaczenie trasy w Cisnej

Bieg Rzeźnika to jeden z trudniejszych biegów w Polsce. Pierwszy raz startowałem w nim rok temu osiągając czas 15:02. W tym toku robiliśmy drugie podejście. Na starcie byliśmy mądrzejsi i miało być lepiej. Była… Kompletna klapa, przepak na którym powinni nas zdyskwalifikować, kolejne żałosne podejście pod Małe Jasło i bunt żołądka gdzieś na szczycie. Zrezygnowałem z biegu po 35 kilometrach i z perspektywy czasu wcale tego nie żałuję.

REKLAMA

W Bieszczady z Andrzejem dojechaliśmy w poranek na dobę przed startem. Plan był prosty i bardzo intuicyjny, bo jechaliśmy tym samym autobusem, co rok temu, nocowaliśmy na tej samej kwaterze i w gruncie rzeczy nasza logistyka była identyczna.

Zmieniła się natomiast sytuacja w Cisnej. Biuro zawodów zostało przeniesione z głównego placu na kompleks sportowy „Orlik”. W pierwszej chwili mnie to nie cieszyło, bo oznaczało, że z kwatery do biura mamy znacznie dłuższą drogę. Natomiast po jakimś czasie taka organizacja mi się spodobała. Dzięki temu powstało luźne i przestronne miasteczko rzeźnicze. Jak się późnej okazało spędziłem w nim mnóstwo czasu.

Dzień przed biegiem minął bez historii. Odebraliśmy pakiety, posiedzieliśmy w barze, a kiedy nie było, co robić to drzemaliśmy. Wieczorem też szybko położyliśmy się spać. O 20:00 byłem już w łóżku.

W dzień startu obudził mnie deszcz. To on a nie budzik był tym, co usłyszałem z samego rana. Wstając do łazienki widziałem za oknem jedną wielką nocną ulewę. Myśl o bieganiu w takich warunkach była wstrętna. Rzuciłem pod nosem kilka mało wyszukanych słów i wróciłem do łóżka. Byłem wyspany, ale za nic nie miałem ochoty wyściubiać nosa na dwór.

Na szczęście padać przestało. Po 2:00 w nocy, kiedy wychodziliśmy na dwór z ulewy została już tylko mżawka.

X Bieg Rzeźnika - przed startem

Do Żebraka

Wystartowaliśmy z Komańczy o 3:30. Start, ze względu na roboty drogowe, przesunięty został o kilkaset metrów, ale w ciemnościach tak naprawdę nie miało to żadnego znaczenia.

Pierwsze 8 km od startu to równa szeroką drogą. Nie ma błota, nie ma gór, nie ma problemów. Na tym odcinku trwa układanie się stawki. W większości to my wyprzedzamy, ale nie forsujemy tempa. Na podbiegach przechodzimy w szybki marsz. Na zbiegach zbiegamy. Początkowe 8 kilometrów zlatuje szybko i łatwo. Na moje oko jesteśmy w dobrym miejscu stawki. Nie ma, co dalej się pchać tylko po prostu biec swoje.

Skręcamy w las. Od razu zaczyna się błoto. Zaczyna się biec trudniej. Andrzej nadal wyprzedza. Jak chcę biec swoje, to zostaje z tyłu, więc też wyprzedzam. Znowu się zaczyna! Znowu będę musiał go ganiać! Nie cieszy mnie to, ale w zeszłym roku było podobnie.

W rejonie jeziorek Duszatyńskich przestaję widzieć Andrzeja. Leci tak, że nie mam szans go dogonić. Zaczynam biec swoje i przestaje przejmować się Andrzejem. Poczeka.

Pogoda tymczasem nie rozpieszcza. Na szczytach jest wietrznie i zimno. Buffa naciągam na uszy, aby mi nie marzły. Myślę sobie, że skoro na niskich zalesionych szczytach jest taki wygwizdów to na połoninach nas po prostu zdmuchnie.

W końcu widzę Andrzeja. Czeka na mnie. Jak się okazało dogonił znajomych, którzy jak mnie poinformował są z pół kilometra dalej. Biegniemy razem. Rozmawiamy o biegu. Mówię, że biegnie mi się gorzej niż rok temu. Mówię mu, że za przepakiem będę musiał skoczyć na dłuższą chwilę w krzaki. Wspólnie ustalamy, że przepak na Żebraku przebiegamy. Bukłaki mamy prawie pełne. Jest zimno wiec pijemy mało i nie ma co ich uzupełniać.

X Bieg Rzeznika - trasa
biegrzeznika.pl

Żebrak – Cisna

Przepak na Żebraku minęliśmy bez zatrzymania. Za przepakiem znowu teren idzie w górę a Andrzej zaczyna mi uciekać. Ja natomiast wypatruje krzaczków. Namierzam grupę choinek po lewej stronie szlaku i schodzę miedzy nie na minutę.

Kiedy wracam na szlak Andrzeja nie ma. Biegnę sam. Na kolejne góry wchodzę również sam. Wkurza mnie to coraz bardziej. A dobijają okrzyki innych. Co jakiś czas ktoś krzyczy „Maniek!?”„Zbychu?!„, „Michał?!”. Na co rzeczony Maniek, Zbyszek czy Michał odkrzykują – „Jestem! Jestem!”. A ja co?! Ja się mogę drzeć i drzeć a Andrzeja nie ma.

Przestaje mi się chcieć przejmować gdzie właściwie Andrzej jest. Pewnie poczeka przed przepakiem. Wiec lecę sam. Pod gore wchodzę. W dół zbiegam. Na zbiegach puszczam nogi. Czasami kogoś, właśnie na zbiegach, wyprzedzam. Biegnie się zdecydowanie gorzej niż rok temu. Nie ma praktycznie odcinka bez błota. Cały czas mieli się pod nogami i bryzga na boki. Dobrze przynajmniej, że na szczytach przestało tak wiać i robi się cieplej.

Dobiegam do wyciągu krzesełkowego. Pamiętam tą pionową ścianę z zeszłego roku. Pamiętam też, że cześć osób biegła przez krzaki, bo to było lepsze niż zsuwanie się z ziemią i trawą po stoku. W tym roku jest tyle błota, że nawet nie próbuje schodzić po stoku. Zbiegam karkołomnym zbiegiem przez krzaki.

Na dole las się kończy. Na dole jest schronisko i zaczyna się otwarta przestrzeń. Reszta drogi do przepaku to lekki asfaltowy zbieg. Szukam wzrokiem Andrzeja. Nie ma go! Biegnę dalej.

Asfalt jest prosty do zbiegnięcia wiec zbiegam. Wyglądam Andrzeja. Może za tym drzewem? Może na przystanku? Nie ma nigdzie. Wbiegam do centrum Cisnej a Andrzeja jak nie było tak nie ma. Przebiegam przez centrum coraz bardziej wkurzony. Do jasnej cholery, gdzie on jest?! Ludzie bija brawo, a ja czuję się jak idiota szukając partnera.

Na sto metrów przed przepakiem nadal biegnę sam. Przed przepakiem są maty pomiaru czasu. Przecież nie mogę sam przez nią przebiec, bo nas zdyskwalifikują. Widzę już tą cholerną matę. A gdzie Andrzej? No nie ma!!

Zatrzymuje się i schodzę pomiędzy zaparkowane, przed przepakiem samochody. Czekam na Andrzeja. Uciekł mi to wiem. Ale dlaczego nie poczekał. Może go jakimś dziwnym trafem wyprzedziłem. Może… Kurna nie wiem co, ale wiem, że jestem w ciemnej dupie. Rzeźnika biega się parami a ja swojej pary nie widziałem od ponad godziny i nadal nie wiem gdzie jest!

Po kilku minutach nie wytrzymuję i dzwonię. Odbiera za drugim razem.
– Gdzie jesteś?
– Ja już z 10 minut czekam na przepaku.
Nosz, kurwa mać!!

Wbiegam na przepak. Mata złowieszczo zapikała przypominając mi, że robię to 10 minut po Andrzeju. Pytam się, dlaczego nie poczekał? Dlaczego do jasnej cholery wszedł na przepak? Przecież są maty na których wyjdzie, że wbiegliśmy 10 minut po sobie!! To bieg drużynowy, gdzie drużyna nie może się rozdzielać na więcej niż 100 metrów!! Różnica 10 minut na asfaltowym zbiegu oznacza, że przerwa miedzy nami wynosiła conajmniej 1,5 kilometra!! To ma być drużyna?! Teraz równie dobrze możemy nie wychodzić, bo i tak nas zdyskwalifikują!

W odpowiedzi słyszę tylko żebym się przepakował, bo trzeba wychodzić. Ale właściwie, po co?!

X Bieg Rzeźnika - oznaczenie trasy w Cisnej

Pod górę na Małe Jasło

W końcu przepakowałem się. Wrzuciłem w plecak nowy zapas żelków i batonów. Złapałem w rękę kijki i banana i wyszliśmy. Przed nami Małe Jasło.

Na podejściu znowu zaczęło być ciężko. Znowu zacząłem się wlec. Andrzej tradycyjnie ciągnął do przodu, a ja się wlokłem. Zaczęła się powtórka z zeszłego roku. Nie wiem, w którym miejscu pojawił się temat czy schodzimy czy nie. Odpowiedziałem, że nie, ale w głowie miałem jedną myśl, którą artykułowała się w trzech słowach „To bez sensu!”. Z takim moim podchodzeniem znowu moglibyśmy liczyć, co najwyżej na czas w rejonie 15 godzin. O ile nas nie zdyskwalifikują…

W międzyczasie zaczęło mi być niedobrze.

Wdrapaliśmy się na pierwszy szczyt. Chciało mi się wymiotować, ale zamiast wymiotów pobiegliśmy po płaskim. Bieganie wcale nie sprawiało, że robiło mi się lepiej. Wręcz przeciwnie, było coraz gorzej.

Wdrapaliśmy się na kolejny szczyt. Powoli do góry. Mijają nas z każdej strony. Mi jest niedobrze, ale na kolejny szczyt wchodzę. Tam chwila odsapki. Jest lepiej wiec znowu biegniemy. Kilkaset metrów dalej bez ostrzeżenia zwymiotowałem w trawę. Chciałem wstać i zwymiotowałem drugi raz.

Nie wiem, co wtedy myślałem, ale wiem, że nie chciałem się wlec w tym stylu do mety. Rok temu tylko zdychałem na podejściach. W tym roku w międzyczasie zacząłem wymiotować. Powinienem coś zjeść, a nawet próba napicia się powodowała kolejne wymioty. Nie pokonam 40 kilometrów w górach na samym powietrzu! Musze jeść i pic, jeśli chcę dotrzeć do mety. A potem jeszcze mogą nas zdyskwalifikować…

W tym momencie podjąłem decyzję, że wracam do Cisnej.

Andrzej mówi, że biegnie dalej. To kolejne złamanie regulaminu, że drużyna nie może się rozdzielać, ale mam to gdzieś. Ja wracam do Cisnej.

Zejście do Cisnej

Schodziłem wolno. Bardzo wolno. Szybciej ludzie wchodzili pod gore niż ja schodziłem. Jako że szlak jest momentami wąski, to co chwilę schodziłem na bok, przepuszczając tych idących pod gore i walczących o czas.

Niektórzy pytali się, dlaczego schodzę. Odpowiadałem. Niektórzy zatrzymywali się ze mną na dłużej. Chcieli odpocząć, a przy okazji pogadać. Jakaś para mijając mnie rozmawiała o kijkach, bo miała tylko jedne kijki. Skoro mi się już nie przydadzą to niech się chociaż komuś innemu przydadzą. W ten sposób oddaje im swoje kijki. Od jakiejś dziewczyny biorę pustą butelkę po Coli by ja wyrzucić w Cisnej. Poza tym rozmawiam ze znajomymi i nieznajomymi. Rozmawiałem nawet, co było mile, z czytelnikami bloga, którzy poznali mnie schodzącego ze szczytu.

W drodze powrotnej znowu przecinałem ten sam strumień. Tym razem jednak zamiast przeskakiwać go po przerzuconych gałęziach wszedłem do niego. Zimna woda była rozkoszna.

Wróciłem na przepak. Zameldowałem się organizatorom ze zszedłem. Powiedziałem, że byłem na przepaku, wyszedłem z niego, ale na podejściu się porzygałem i zszedłem. Na pytanie „gdzie partner?” odpowiedziałem, że pobiegł dalej. Nic więcej…

Cisna

Tym razem, już na spokojnie, zacząłem doprowadzać się do porządku.

Anatomia porażki

Bezpośrednią przyczyną mojego zejścia z trasy były wymioty. To była ta kropla, która przelała czarę goryczy. Ale kiedy patrzę na to z perspektywy kilku dni to Rzeźnik już wcześniej się nie układał.

Mieliśmy poprawiać wynik zeszłoroczny. Rok temu bieg ukończyliśmy w 15:02. Wiedzieliśmy, że z tego wyniku możemy urwać 1,5 do 2 godzin. Tyle było spokojnie do zaoszczędzenia na drodze Mirka czy na połoninach. Na wynik poniżej 13 nie liczyłem, ale czas miedzy 13 a 14 godzin był jak najbardziej realny. Wystarczyło tylko lepiej podejść pod Małe Jasło i na połoniny. A także biec na drodze Mirka i na zejściu do Ustrzyk. Nic prostszego…

Natomiast w praktyce, mimo dużo trudniejszych warunków niż rok temu, już od samego początku biegliśmy szybciej niż powinniśmy. A raczej Andrzej uciekał, a ja go goniłem. W Cisnej na przepaku Andrzej pojawił się 15 minut szybciej niż rok temu. Na jakieś 350 ekip byliśmy w pierwszej setce! Fajnie, ale czy nie za szybko?

Potem ten przepak w Cisnej… Andrzej dobrze wiedział o tym, że nie można się rozdzielać. Wiedział o matach mierzących czas. A mimo to, nie wiedząc gdzie jestem, wbiegł sam na przepak i jak gdyby nic, czekał na mnie tam 10 minut… Nie rozumiem tego…

Problemy na podejściu można było pokonać, ale zaczynałem tą gorę z negatywnym nastawieniem i pytaniem czy to ma sens. Potem, kiedy Andrzej chciał napierać pod gorę, ja zacząłem zostawać. Zaczęło wychodzić, że siła biegowa robiona na płaskim nijak się ma do siły górskiej. Zacząłem odstawać coraz bardziej i coraz bardziej wątpić w sens biegu.

Tak suma summarum to może i dobrze, że zacząłem wymiotować. Jarek na przepaku dziwił się takiej reakcji organizmu, bo to po interwalach prędzej się zdarza. Mi zdarzyło się na stromym podejściu. Jadłem to, co zawsze, wiec to raczej nie od jedzenia a od zmęczenia. A kiedy dołożyłem do tego wcześniejszy kryzys na podejściu i przepak, przez który mogli nas zdyskwalifikować, to nic dziwnego ze zszedłem.

I dobrze zrobiłem. Bo dzień później, już na kompletnym luzie, i z zadowalającym efektem wystartowałem w Rzeźniczku

REKLAMA
Paweł Matysiak
Autor tekstu Paweł Matysiak

Bieganiem oraz doborem odpowiednich butów do biegania zajmuję się od kilkunastu lat. Prywatnie jestem biegaczem-amatorem a w swojej biegowej przygodzie startowałem zarówno na 1000 metrów na bieżni jak i w górskich biegach ultra. Zawodowo udzielam porad dotyczących wyboru odpowiednich butów do biegania. Sam mam ich w domu więcej niż jestem w stanie policzyć.

Subscribe
Powiadom o
guest
28 Komentarze
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Marcin
11 lat temu

Bo do tanga trzeba dwojga.
Paweł super relacja.
Szacun za decyzje zejścia z trasy. Ja w takich warunkach bym postąpił tak samo.

Co do biegania w parach to chyba dlatego wole solowe zawody. Nie ma patrzenia na innych. Jesteś tylko Ty i góry.
Pod tym względem (biegania parami) Rzeźnik z jednej strony jest łatwiejszy a z drugiej trudniejszy.

Rozumiem, że za rok wrócisz tam wyrównać rachunki ale chyba z innym partnerem….

Tomasz
Tomasz
11 lat temu

Musisz być nieźle wkurzony na sytuację, skoro tak szczerze to opisałeś. Wg mnie (z całą odpowiedzialnością) Twój partner jest egoistą i nie dorósł do bycia partnerem. Szukaj nowego i życzę powodzenia w następnym roku.

Kinga
Kinga
11 lat temu

…a tak mi się wlasnie wydawało że to TY jechałeś na Rzeźniczka w ostatnim wagonie kolejki:) też byłam, też biegłam…i było super:)

Jolanta
Jolanta
11 lat temu

Impreza w kolejce rozkręcała się od samego rana – humory dopisywały 🙂

Leszek Deska
11 lat temu

Dobra bo szczera relacja i z optymistycznym zakończeniem, to lubię!

Michał
Michał
11 lat temu

…”Bo do tanga trzeba dwojga…”

nic to… na X Rzeźniku świat się nie kończy 🙂

Emilia
Emilia
11 lat temu

No bywa i tak. Tym bardziej docenisz sukces, jak uda Ci się czas na Rzeźniku poprawić, a że Ci się uda, to jestem pewna.

Ava
Ava
11 lat temu

Super relacja! I bardzo nie super zachowanie partnera, a poza tym w ogóle nieracjonalne, skoro tylko dotarcie w parach pozwala zaliczyć bieg. No ale może musiał sobie udowodnić, że jest mocny, tylko pytanie po co pchał się do teamu skoro potem olał partnera czyli ciebie. Faktycznie dobrze się rozejrzyj za rok. Gratulacje za walkę, trudną decyzję i za Rzeźniczka 🙂

Damian&Mateusz
Damian&Mateusz
11 lat temu

„Czytelnicy bloga” dziękują za konstruktywną wymianę zdań 🙂 🙂 🙂

Mirek
11 lat temu

Dziekuję za ta relację. Miałem podobny problem z partnerem na trzecim Rzeźniku… Wtedy reguły były bardziej liberalne, ale tez zszedłem w Cisnej. Teraz 100 metrów to nie więcej niż 90-120 sekund…

Pozdrawiam
Mirek

Andrzej
Andrzej
11 lat temu

Ten „bad guy” to ja. Moje imię padło w artykule 22 razy. Wszystko co napisałeś to niewiarygodne naginanie rzeczywistości. Masz dar pisania. Po co nas zapisałeś a potem zapewniałeś, że cała zima była przepracowana, robiłeś wybiegania, podbiegi, biegałeś z kijami i plecakiem. Ja też pracowałem całą zimę i wiosnę dla tego biegu. Teraz się okazuje, że zbyt forsujące tempo nadałem? Ty robisz na luzie 3:30 w maratonie. Ja ledwo złamałem 4:00. Prawie 20 km biegliśmy ramię w ramię a teraz się okazuje, że Ci „uciekałem”. Mogłeś powiedzieć, że chcesz nadawać tempo! Ciężko było coś powiedzieć na trasie? To tempo z poprzedniego roku również byłoby za mocne bo na małym Jaśle zacząłeś umierać dokładnie w tym samym miejscu co rok temu i przypomnij sobie, czy nie pytałem o zejście z Tobą do Cisnej? Do Cisnej spokojnie zszedłeś i poszedłeś na piwko … i co na to zbolały żołądek? Po negatywnej odpowiedzi ja pobiegłem jeszcze odcinek do Smereka, bo chciałem sprawdzić, czy mieliśmy szansę powalczyć z tą trasą i tam oddałem chipa. Mieliśmy. Faktycznie, nie jako para. To nie jest kwestia żołądka a raczej psychiki. Ja pojechałem tam biegać a Ty chyba tylko, żeby napisać uroczą relację. Oczywiście teraz będzie artykuł o Rzeźniczku w którym niczym feniks z popiołów odkryłeś jakim jesteś zawodowym biegaczem górskim niczym kozica, gdyż nie biegł już ten wstrętny Andrzej. To jest właśnie tworzenie fikcji literackiej. Jest mi koszmarnie przykro. Zostałem zmieszany z błotem a Pan Redaktor jest teraz pocieszany, przez wszystkich czytelników. Brawo, brawo!

Andrzej
Andrzej
11 lat temu

.. i jeszcze dla odświeżenia wybiórczej pamięci. W tamtym roku do Cisnej przybiegliśmy razem. Czyli wtedy Cię chyba nie zamęczyłem? Na podchodzeniu pod małe Jasło (32km) miałeś żabie skoki (20 metrów – pauza 5 minut) i tak całe podejście. Później było kilka odcinków na którzych przetruchtałeś i zbiegałeś. Praktycznie cały czas szliśmy już do mety (właśnie dzięki zapasowi czasu z pierwszego odcinka do Cisnej). Na 53km było podejście na Wetlińską, na którym cały czas się zatrzymywałeś identycznie jak na Jaśle i oczywiście później na 70km na podejściu na Caryńską również. Czy w tamtym roku na tych ostatnich odcinkach również zostałeś przeze mnie „zabiegany”? Gdy w tym roku na Jaśle pytałem czy to sprawa żołądka, nóg czy płuc – odpowiedziałeś: „Mam ścianę”. Ok, rozumiem ale musisz sobie uczciwie odpowiedzieć, że może góry o pochylenie powyżej 10% są nie dla Ciebie. Zbadaj wydolność płuc, krążenie, może popraw masę mięśniową. Tylko błagam nie zrzucaj wszystkiego na wyimaginowanych Andrzejów i zły układ gwiazd. Rozumiem, że podtrzymujesz swój image „ultrasa”. Pewnie za rok stwierdzisz, że nie zdążyłeś na zapisy albo koliduje to z planami innych biegów. Gdybyś był na prawdę nastawiony na ten bieg to na drugi dzień zamiast robić rzeźniczka, wypoczęty zmierzyłbyś się z małym Jasłem i byś wiedział wszystko! Obawiam się tylko, że spróbujesz swoich sił w triatlonie i jeśli Ci nie pójdzie, to napiszesz, że organizatorzy nie ostrzegli Cię przed mokrością wody. Powodzenia na trasach biegowych. Przede wszystkim zdrowia! Nie odpowiadaj. Ja już na tego „blaga” nie wejdę!

Gohs
Gohs
11 lat temu

Ech, oczywiście każda historia ma dwie strony jak widać 🙂 Najważniejsze to przeanalizować wszystko dokładnie, wyciągnąć wnioski i zastosować się do nich na przyszłość 🙂 Tak czy siak szacun za start!!!

michu77
michu77
11 lat temu

Zawsze wolniejszy zawodnik powinien nadawać tempo!!! Zwłaszcza w pierwszej fazie… biegu…

Nie ma co podawać czasów z maratonów na płaskim… i na tej podstawie wyciągać wnioski. Znacznie słabsi ode mnie biegacze na płaskim, w górach biorą mnie i to o godziny, a nie… minuty…

Ewidentnie źle dobrana para… i tyle. To nie znaczy że trzeba biegać na tym samym poziomie. Trzeba ustalić jasne zasady… przed startem.

Katarzyna
Katarzyna
11 lat temu

Każdy kij ma 2 końce…partneży sie nie zgrali…jeden „wredny” drugi „ofiara”…bywa…ludzie są różni i tyle…zastanawia mnie jednak cos innego…dlaczego wogóle zostaliście wypuszczeni z Cisnej? Dziesięciominutowy odstęp między zawodnikami z jednej drużyny powinien skutkowac natychmiastowym odebraniem chipa i dyskwalifikacją…a z tego co pamiętam Andrzejowu chip został niemal siłą odebrany dopiero na kolejnym punkcie

Mateusz
Mateusz
11 lat temu

Ważne są wspólne treningi przed takimi biegami… Ja z Damianem przygotowywałem się do Rzeźnika w Krakowskim Lasku Wolskim. Biegając tam kilka razy doposowaliśmy optymalne tempo do moich możliwości (ja hamulcowy i ten kontuzjopodatny) tak by Rzeźnika optymalnie ukończyć… Życie nas jednak zweryfikowało, bo na 22 kilometrze Damianowi tak siadło kolano (z którym nigdy nie miał problemów), że nie był nawet wstanie iść, przez co do Cisnej dowlekliśmy się w pięć godzin… z decyzją o wycofaniu. Ale 20 minut odpoczynku i cuda współczesnej medycyny spowodowały, że wystartowaliśmy dalej. Przy zejści do Drogi Mirka mi siadły biodra i miałem ochote tam zostać i leżeć na błocie. W Smreku bolało nas już obydwu po równo ale stwierdziliśmy, że choćby czołgać się to ukończymy. I tak do mety motywowaliśmy się nawzajem cenzuralnie i niecenzuralnie. Raz ja Damiana „cholowałem” by za chwile role się odwracały. Ale cały czas biegliśmy (człapaliśmy) RAZEM. Ani razu nie było: „biegnij, ja cie dogonie” czy „ja biegnę, a potem gdzieš poczekam”. WSPÓŁPRACA OD POCZĄTKU DO KOŃCA. I to wszystko z gościem którego znam od roku, i który zaraził mnie bieganiem. 🙂
Reasumując: wspólne treningi przed Rzeźnikiem obowiązkowe, i pełna współpraca i zrozumienie od początku do końca bo tu nie ma miejsca dla indywidualistów…. Koniec

N8LOVE
N8LOVE
11 lat temu

Szkoda, że nie udało się Wam wspólnie dotrzeć do mety. W naszym teamie na szczęście nie było takich zgrzytów… Zapraszam do relacji:
http://n8love.blogspot.com/2013/06/nokia-n8-i-x-bieg-rzeznika-2013.html

Marcin Kargol
11 lat temu

Po pierwsze miło było w końcu kolegę poznać 🙂

A po drugie, to chyba rzeczywiście zabrakło zrozumienia i zgrania w ekipie.
Ja ze swoim partnerem przed Rzeźnikiem nie biegałem wspólnie (poza paroma treningami rok temu na urlopie), ale od samego początku mieliśmy wspólnie ustalony cel, wyznaczone pojedyncze kroki na drodze do niego i realizowaliśmy wymyślony przez nas schemat. Z czasem zaczęliśmy od niego odbiegać, kiedy złapałem ścianę, ale ciągle to było biegnięcie we dwójkę. Nie oddalaliśmy się od siebie dalej, niż na 100 metrów (głównie na podejściach). A kiedy zostawałem z tyłu, to partner na mnie czekał i psychicznie podciągał na odpowiedni poziom. Dzięki temu dolecieliśmy w dobrych humorach i w miarę dobrym zdrowiu do mety bez najmniejszego momentu zwątpienia…
A dodam, że różnica w formie między nami była spora, bo Seweryn połamał wiosną 3h w maratonie, a ja tylko 3:20…

Marcin
Marcin
11 lat temu

Panowie, myślę, że za rok powinniście pobiec Rzeźnika z innymi partnerami. Lepiej dopasowanymi do Was. I będzie dobrze 🙂

krzych
krzych
11 lat temu

niezły ten „RZEŹNIK’, musisz tam wrócić, pozdro

Pablo
Pablo
10 lat temu

Też musiałem zrezygnować z biegu mając do mety tylko 2 ostanie odcinki czyli 21 km i ponad 6 godzin zapasu do limitu. Powodem był żołądek który chyba nie wytrzymał tych ciągle zmieniających się różnic wysokość. Mam ochotę kiedyś tam wrócić i dokończyć to co zacząłem….

jarek
jarek
9 lat temu

Paweł nie rob z siebie ofiary, dałeś ciala i tyle!

Marek
Marek
9 lat temu

Okazało się po losowaniu że w przyszłym roku robimy Rzeźnika. Kiedyś kolega mi powiedział
– nie bój się o formę fizyczną a o psychiczną, weź pod uwagę że nie biegniesz sam, widziałem wiele przyjaźni które kończyły się na Rzeźniku. Czytając ten wpis i komentarze zaczynam Mu wierzyć, z jednej strony nie robimy sobie jakichś chorych założeń – ot, po prostu ukończyć, z drugiej wiadomo, łańcuch jest tak mocny jak jego najsłabsze ogniwo i chyba tu widzę prawdziwy test, ukończyć Rzeźnika to jedno, ale po biegu spojrzeć w lustro i powiedzieć sobie że dałem z siebie wszystko nie tyle dla siebie, co dla drużyny – to musi być fajne uczucie 🙂 Pozdrawiam.