XIV Półmaraton dookoła Jeziora Żywieckiego to była wielka niewiadoma. Nie znałem trasy. Nie mogłem przewidzieć warunków pogodowych. Wiele decyzji odwlekałem na ostatnią chwilę i miałem ze sto wariantów na ten półmaraton. Lecz tego jednego nie przewidziałem. Nie przewidziałem, że mimo trudnej trasy pobiegnę na rekord życiowy. I to rekord na trasie „najtrudniejszego półmaratonu w Polsce”.
Zapowiadało się strasznie. Opady śniegu i mróz na Podbeskidziu były faktem. Wynikające z tego obawy o dojazd, też były faktem. Dlatego też kompletnie nie wiedziałem jak do tego startu podejść. Nie wiedziałem ani dokładnie jak pobiec ani na jaki czas pobiec.
Sporą podpowiedź zafundowali mi koledzy jadący ze mną do Żywca. Jadąc na start pokazali mi druga połowę pętli półmaratonu od tamy w Tresnej do mety, czyli ostatnie 10 kilometrów. Jadąc tego nie doceniłem. Potem, biegnąc, w duchu im za to dziękowałem.
Śniegu nie było. A raczej było i to sporo, ale leżał poza głównymi drogami. Same drogi były czarne i jeśli dołożyć do tego piękną słoneczną pogodę, warunki do biegania były prawie doskonale. Prawie… Bo było dosyć zimno.
Do Żywca dojechaliśmy na godzinę przed startem. Odebrałem pakiet, a w zasadzie numer startowy i wróciliśmy do samochodu się przebrać. Mimo lekkiego mrozu, miałem zamiar biec w krótkich spodenkach. Wiedziałem, że będę jednym z niewielu, ale nie przeszkadzało mi to.
Tak wiec stojąc w lekkim śniegu rozebrałem się do spodenek i założyłem żółta koszulkę (lidera) teamu aktywnisportowo.pl. Koszulkę oczywiście od Nessi. Firma Nessi była tego dnia moim głównym patronem sprzętowym – od kompletu bielizny termoaktywnej, przez skarpety, spodenki i rękawiczki, na owej żółtej koszulce kończąc.
Będąc już ubrany skierowałem się w okolice startu. Było mi zimno, ale wiedziałem, że w biegu się rozgrzeję i miałem przeczucie, że taki strój wystarczy.
Ostatnie pół godziny to już delikatna rozgrzewka. Kilka kółek wokół żywieckiego rynku, trochę podskoków i delikatnego rozciągania i znowu kilka kolek. Przede wszystkim nie chciałem się wychłodzić, czekając na start. Biegając w kółko było mi cały czas ciepło. Natomiast stojąc w miejscu, szybko bym się wychłodził.
Start miał odbyć się o 10:30. Organizatorzy chcieli wystartować punktualnie, bo na 5 kilometrze trasy jest przejazd kolejowy i chcieli zdarzyć przed pociągiem. Aby nie musieć nikogo zatrzymywać przed szlabanem, każdy musiał przebiec pierwsze 5 kilometrów nie wolniej niż w 35 minut. Dla mnie to pikuś, ale końcówka mogła mieć z tym problemy.
Wystartowaliśmy punktualnie. Pierwsze kilkaset metrów to okrążenie wokół żywieckiego rynku. Trochę upierdliwe, bo co 100 metrów był lewy zakręt, a na starcie stanęło prawie 1200 osób. Padł w ten sposób rekord frekwencji, ale na starcie było trochę ciasno.
A potem za miasto! Pierwszy kilometr naznaczony był zsuwająca się skarpetka. Pierwszy raz miałem taki problem. Wręcz czułem jak się zsuwa. Pierwotnie chciałem to zignorować, ale na dłuższą metę się nie dało. Jeśli chciałem powalczyć z trasą, to musiałem coś z tym zrobić. Nie chciałem się zatrzymywać, ale musiałem. Przed wbiegnięciem na most zatrzymałem się dosłownie na sekundę, by tą nieszczęsną skarpetę poprawić. To na szczęście był ostatni problem na tej trasie.
Pierwsze 5 kilometrów, do przejazdu kolejowego, było proste. Były lekkie górki, ale nie przeszkadzały mi one specjalnie. Były, bo były. Lekki podbieg, lekki zbieg, lekki podbieg… i zbieg. Tak w kółko.
Na 5 km zameldowałem się w czasie 22:38. Świat i ludzie, aby zdarzyć przed pociągiem. Tempo ciut poniżej 4:30 min/km, czyli szybko. Międzyczas bardzo ładny jak na plaska trasę. A tu miały być górki, i to wszystkie największe jeszcze przede mną.
Gorki zaczęły się za przejazdem. Jedna, druga, trzecia… Zacząłem zwalniać na podbiegach. Zacząłem skracać krok i biec tak, aby pokonywać je jak najmniejszym nakładem sił. Wierzyłem, że dobrze robię, a jak tylko ktoś mnie wyprzedzał powtarzałem sobie – spokojnie, niech się zarżnie, jeszcze go dogonię. Tak minęło kilka nieprzyjemnych podbiegów.
Na 2-3 kilometry przed zaporą w Tresnej zaczął się zbieg. Jeden wielki długi zbieg. Można było odpocząć po podbiegach i się nieco znowu rozpędzić. Było na tyle szybko, ze któryś z kilometrów pokonałem w około 4 :10 min\km – tempie, którego na płaskiej trasie bym najnormalniej w świecie nie wytrzymał. A tutaj nie. Tutaj biegłem stosunkowo lekko i cały czas w dół do zapory. Minusem było to, że przy zaporze jezioro się zwężało i widać było tych, którzy są kilometr, czy dwa kilometry dalej.
Jeszcze przed zapora minąłem 10 kilometr. Czas – 46:02 – aż za dobry, ale zbrodnią by było hamować na tym zbiegu. Chwile później, już na zaporze zorganizowana została premia. Nie miałem oczywiście szans jej wygrać, ale wiedziałem, że mam cały czas zapas sił, na drugą, trudniejszą cześć trasy. No i dzięki Łukaszowi i Wojtkowi wiedziałem gdzie będą i jakie będą kolejne podbiegi.
Tak tez zaczęła się druga połowa trasy – od podbiegu. Znowu drobiłem i znowu starałem się wkładać w to jak najmniej energii. Było coraz ciężej, ale sytuacja zmieniła się o tyle, że na podbiegach przestali mnie inni wyprzedzać, a to ja wyprzedzałem innych. Pomalutku przesuwałem się do przodu.
Dociągnąłem do wodopoju na 14 kilometrze. Szybki kubek izotoniku i mogłem biec dalej. Od owego 14 kilometra wypatrywałem podbiegu na 18 kilometrze. To była ostatnia, ale za to najdłuższa i najgorsza górka do podbiegnięcia.
A na podbiegach wyprzedzałem coraz więcej ludzi. Z każdą górką biegło się coraz ciężej i miałem wrażenie, że wolniej. Lecz nie… Tempo kolejnych kilometrów cały czas utrzymywałem w granicach 4:30 min/km. Było dobrze. Dobiegłem do 18 kilometra. Przede mną był długi, ostatni podbieg.
Jeszcze przed podbiegiem dogoniłem innego biegacza, który tak jak ja, trzymał dobre tempo i wyprzedzał kolejnych biegaczy. Podbieg zaczęliśmy razem. Zawsze to jakiś plus podbiegać i ganiać innych na podbiegu we dwóch. Zawsze to jakaś motywacja do utrzymania tempa.
W tym momencie najbardziej doceniłem dojazd od Żywca właśnie ta droga. Wiedziałem, że podbieg ma kilometr, że po długiej prostej zakręca w lewo i że po wyjściu z zakrętu będzie szczyt. Aha… Wiedziałem też, że po kilometrowym podbiegu będzie kilometrowy zbieg. Wiedziałem jak rozłożyć siły i wiedziałem, że to już ostatni taki podbieg i że mogę podbiec go mocno. Wiedziałem ze na zbiegu odpocznę.
I tak było. Lecz kolega, z którym podbiegałem też jakoś został z tylu. Na zbiegu dogoniłem kolejna dwójkę. Znowu chwile z nimi biegłem i znowu się im urwałem do przodu.
Ostatni kilometr to już tylko utrzymanie tempa, a kiedy zobaczyłem z daleka rynek, na którym była meta, tradycyjnie usłyszałem w głowie magiczne hasło: jak już nie możesz to przyspiesz.
I przyśpieszyłem. Na metę wpadłem po 1 godzinie 36 minutach i 13 sekundach. To moja nowa życiówka i cenna tym bardziej, że zrobiona na trudnej, pofalowanej trasie.
Jak widać na powyższym obrazku jestem nawet więcej niż zadowolony!
Jestem mega szczęśliwy!
Brawo, gratulacje! Mignąłes mi przez chwilę przed startem (trudno Cię nie zauwazyć) ale pózniej juz zniknąłeś na dobre.
Gratuluję !
witaj Paweł gratulacje!!!
Co do trudności tego półmaratonu to opinie są podzielone.
Wielu uważa że najtrudnijszym jest półmaraton ślężański który odbędzie się 23.03 w Sobótce
Fajnie byłoby pobiec oba i porównać. Ale to już nie w tym roku.
Brawo ! świetny czas 🙂 pewnie na PMW nie biegniesz?
Nie, nie biegnę. Co najwyżej będę kibicował na trasie 🙂
Paweł, wielkie gratulację ! 1:36 to piękny wynik. Widać, że zimę solidnie przepracowałeś.
Bardzo fajna relacja i zdjęcia.
Gratulacje.To był mój pierwszy półmaraton z czasem o wiele gorszym bo 2:08 ale i tak jestem szczęśliwa , że go ukończyłam. Mnie też mimo różnic terenu biegło się super . Może to wpływ tego wspaniałego słońca….
Gratuluję ukończenia pierwszego półmaratonu!
Czas nie jest w tym momencie najważniejszy. Ważne że biegło Ci się super i że z zawodów wyniosłaś masę pozytywnych wrażeń 🙂
no właśnie .. wytrzmałość nie jest w moim wypadku wielkim problemem, gorzej z szybkością. masz jakiś patent jak ją trenować? Już ma chęć na jakiś kolejny maraton..
Na szybkość to trening interwałowy. Czyli np. takie 1000 czy 1200 metrów w szybkim tempie, potem odpoczynek (1-2 minuty w wolnym truchcie) i kolejne szybkie 1000-1200 metrów. I tak powiedzmy 5-6 razy.
To taki ogólny przykład treningu, ale w taki właśnie sposób się trenuje szybkość 🙂
Dzieki za odpowiedź. wypróbuję na pewno!
Gratulujemy ukończenie biegu!
Gratuluję udanego biegu, dobrej taktyki i wyniku 🙂