Bez Ograniczeń, czyli historia najtwardszej kobiety na świecie, to druga wiosenna propozycja od wydawnictwa Galaktyka. Książka opisuje historię Chrissie Wellington, czterokrotnej mistrzyni świata na dystansie Ironman. Chrissie wygrywała na Hawajach w latach 2007-2008 oraz w 2010 roku. Cztery starty – cztery zwycięstwa. Na dystansie Ironman nigdy nie przegrała. To historia prawdziwej kobiety z żelaza.
Zaczynając czytać historie Chrissie oczekiwałem historii o triatlonie w pełnym tego słowa znaczeniu. Historii o pogoni do kolejnych zwycięstw, o determinacji, o walce na trasie. Dostałem ją! A wszystko zaczęło się pewnego małego pięknego dnia, kiedy to ktoś zapytał się Chrissie – Startowałaś kiedyś w triatlonie? – Nie – A chcesz spróbować…
Spróbowała i wszyscy wiemy, co z tego wyszło. Czterokrotne mistrzostwo świata.
Ale zanim Chrissie rzuci się na triatlon niczym wygłodniały wilk na świeże mięso, poszukuje siebie. Najpierw poznajemy nieco niezdarnego i pokręconego „muppeta”, który musi mieć wszystko pod kontrolą, a także musi być najlepszy i perfekcyjny. Mnie ta perfekcja wręcz przerażała i odbierała nieco przyjemności z lektury. Taka jest cała pierwsza część książki. Zanim w życiu autorki pojawi się triathlon to cały czas czegoś szuka i rzuca się z pracy w pracę. Kariera w administracji rządowej? Jasne! Praca u podstaw? Czemu nie! Podróże po Azji, Afryce i Australii? Oczywiście! I wszystko bezustannie w tym ciągłym i męczącym perfekcjonizmie.
Sportu tymczasem jest mało. Nawet za mało jak na historię o triathlonie. Początkowe rozdziały to historia poszukiwania i dojrzewania Chrissie oraz tego, co się dzieje w jej głowie. Owszem pływa, czasami też biega, lecz bardziej wynika to z naturalnej potrzeby ruchu i zaspokojenia wrodzonej rywalizacji.
Kiedy zaczyna startować od razu jest perfekcyjna. Nie ma tradycyjnej amerykańskiej historii „from zero to hero”. Ona od razu wygrywa i onieśmiela wynikami od samego początku. Kiedy przygotowuje się do swojego pierwszego maratonu nie ma planu, nie ma konkretnych przygotowań a kiedy startuje to dobiega w czasie 3:08. Szaleństwo!
Podobnie jest tez na pozostałych zawodach. Kiedy wygrywa slot na Hawaje na pytanie czy chce wystartować odpowiada – Jasne! Tak naprawdę jedyną rzeczą, której w historii Chrissie nie sposób znaleźć, jest cofnięcie się przed wyzwaniem. Ona wręcz prze do przodu. Ta jej cecha widoczna jest od najmłodszych lat i to właśnie ona zaprowadziła ją na szczyt.
Inną związaną z tym rzeczą, której w książce jest pełno i która się aż przelewa przez kartki jest wspomniana już rywalizacja. To jej tlen. To coś, co daje jej sens uprawiania sportu i nie tylko. Chrissie już od małego chce… tfu… musi być najlepsza. W szkole musi mieć najlepsze stopnie. Na szkolnym basenie musi być najszybsza. Jeżdżąc na rowerze po Nepalu czy Argentynie również. Z drugiej strony mnie osobiście na przykład nie bawi pedałowanie „w trupa” pod górę przez ileśtam kilometrów, po to by na szczycie otrzeć się z tego powodu o śmierć. A może po prostu zbyt racjonalnie myślę?!
Jest tak dobra, że staje się to wręcz nudne. W relacjach z zawodów brakuje dramaturgii, bo scenariusz zazwyczaj wygląda tak: „Wychodzę z wody jako piata, po 50 km roweru jestem druga a po 100 km pierwsza i tak jest już do mety”. I tak za każdym razem. Czasami zmieniają się tylko miejsca czy rywalki ale poza tym wszystko zostaje po staremu. Po kilku Ironmanach dramaturgii nie ma już wcale. Dramaturgią byłoby gdyby Chrissie przegrała. Ale tego w tej książce nie ma. Chrissie nie przegrywa ani razu.
Bardzo ciekawie za to przedstawiona jest współpraca Chrissie i Bretta, jej trenera z czasów pierwszych dwóch tryumfów na Kona. Brett jest postacią drugoplanową, ale wnoszącą bardzo wiele, tak do treningu Chrissie, jak i do książki. Jest szorstki, powściągliwy, ale też bezkompromisowy. Pojawia się w prologu a potem w początkach zawodowej kariery Chrissie. Jego rozwiązania „skracania o głowę” brzmią nieco drastycznie, ale okazują się skuteczne. Diebelnie skuteczne. Potwierdza to sama autorka. Czytanie o tym jest bardzo ciekawą lekcją. A ciekawszą tym bardziej, że mogę sobie z tego wziąć coś dla siebie.
Na tle całej książki wyróżniają się dwa rozdziały. Pierwszy z nich to „Triatlonisty chleb powszedni”. Rozdział ten wyskakuje jak królik z kapelusza, ale jest świetny. To taka jakby chcecklista i szybkie streszczenie całych zawodów w jeden rozdział. Po kolei od A do Z. Od startu pływania do mety biegania. Wyszczególnione wszystkie najważniejsze elementy, co i kiedy trzeba zrobić. Same konkrety bez zbędnego lania wody. I to jeszcze okiem Chrissie. I like it!
Drugim rozdziałem wymykającym się poza historię są „Bohaterowie Iromnana”. Kilka słów o tych, którzy nie wygrywali, ale którzy stali się ikonami i symbolami, że wszystko się da osiągnąć. Jest tutaj Team Hoyt, czyli ojciec przemierzający trasy Ironmana z niepełnosprawnym synem. Jest Jon Blaise, autor słynnego przetaczania się przez metę. Jest wielu innych wręcz nieprawdopodobnych ludzi. Chociażby człowiek, który ukończył Ironmana bez nóg. Bez całych nóg…
Kończy się natomiast… Hmm… Tym, czym zakończyć się musiało – ostatnim występ na zawodach w Kona. Końcowej dramaturgii znowu nie ma, bo Chrissie i tak wygrywa ale emocji i determinacji jest tu najwięcej. Mordercza walka kończy się zwycięstwem ze wszystkimi – z rywalkami, z własnym organizmem, a przede wszystkim z sobą samą. Nie zaskoczyło mnie to.
Podsumowanie
„Bez Ograniczeń” to historia godna uwagi. Mnie męczył ów perfekcjonizm autorki oraz jej ciągłe wygrywanie, ale nie mogę zarzucić książce braku motywacji. Owszem wyniki Chrissie są niewiarygodne i wręcz onieśmielające, ale niezależnie od tego jej historia daje motywacyjnego kopa. Można się też od niej wiele nauczyć. Nie tyle o tym jak zostać Mistrzem Świata Ironman, ale jak to wszystko sobie poukładać w głowie, aby lepiej trenować. Jak zrobić aby walczyć i nigdy się nie poddawać.
Jak biegać i życ… Bez ograniczeń.