Jak by na niego nie spojrzeć, to najtańszy but biegowy świata. No może nie najtańszy całkowicie, ale najtańszy z tych, co posiadają jakąś rozpoznawalną markę. Kosztuje całe 49,99 zł. Nie jest to dużo. To jest nic, jeśli chodzi o buty biegowe, ale to już nie jest bezimienny bazarowy bucik. But zasadniczo jak podaje producent: „dla mężczyzn biegających rekreacyjnie po drogach asfaltowych i polnych”. Zasadniczo tak. Choć ja sam osobiście jego definicję mocno nagiąłem.
Wyglądem nie bije na kolana, chociaż minimalistyczna koncepcja z dużą ilością białego, może się podobać. A już na pewno ładnie wyglądają w komplecie z białymi skarpetkami. Sporo siateczki, co da się odczuć w lato, gdy stopa ma w miarę sensowny przewiew. Oraz w zimę, gdy but po prostu szybko puści wodę do środka.
Stopa leży w nim miękko i mimo, że szwy nie są jakoś specjalnie ugłaskane, to z reguły nic nie uwiera. Jedyne, do czego mógłbym się uczepić, to szerokość i wykończenie języka. Nie wiem może jest za wąski, może mógłby być inaczej wszyty lub inaczej wykończony na brzegach… Faktem jest, że czasami uwiera w wierzch stopy. Ale to kwestia wprawy. Teraz już tak je zakładam i tak sznuruję, że uwierać nic nie ma prawa.
Podeszwa miękka. Takie lubię i na to zwracałem uwagę pierwszy raz je zakładając i biegając między półkami Decathlonu. Wtedy pierwszy raz doświadczyłem, co to amortyzacja i pianka EVA. Moja przyzwyczajona do spartańskich warunków stopa, czuła to aż za dobrze.
A gdy wieczorem wyszedłem na trening, czułem jakbym leciał. Tak miękko i sprężyście pod nogami jeszcze nigdy nie miałem. Czułem jakbym pierwszy raz założył buty. Czułem jakbym pierwszy raz biegał! Po serii bazarowych butów, gdzie niemal wszystko, co leży w kartonach jest twarde jak kalosz, zwracam na to uwagę. Teraz czuję jak stopa biegnie. Czuję podłoże pod nią.
Pierwsze Kalenji kupiłem na Maraton Warszawski. Na maratonie spisały się dobrze. No może prawie dobrze, bo odbiłem sobie paznokieć, którego uratować się nie dało i który w końcu zczarniał i zszedł. Nie wiem czy to od butów czy nie, bo następne setki kilometrów już nic się w nich nie działo. Ale co do samego biegania w maratonie, to nie miałem z nimi najmniejszego problemu. Zero obtarć, pęcherzy i dyskomfortu na trasie.
Po maratonie biegałem już tylko w tych Kalenji. Nawet po lesie. Początkowo, było mi szkoda w białych butach zasuwać po leśnych błotach, ale wszystko jest do przełknięcia. Po pierwszym błocie już mi było ich mniej żal. Potem wpakowałem się w błoto po raz drugi, trzeci, czwarty i… sto czterdziesty trzeci. Wygląd butów przestał mieć jakiekolwiek znaczenie. Całą zimę w nich biegałem.
Upodliłem je tak, że mycie już nie pomagało. Ale co ciekawe, dopiero po około 1200 km zobaczyłem ubytki w siateczce. Na samym czubku z przodu lewego buta zaczęła się strzępić. Wnętrze? Lekko wydarte na piętach, równomiernie w obu butach. Ale tylko lekko, czyli tak, że póki co w ogóle tego nie czuć podczas biegu. Podeszwa? Co ciekawe cała. Bieżnik się lekko wytarł od biegania, to normalne, ale jest w dobrym stanie. Znaczenie mają tu też według mnie dwie rzeczy. Po pierwsze, moja waga, gdzie przy wzroście 190 cm ważę średnio 76 kg. Mniej kilogramów do przenoszenia, to i buty dłużej wytrzymują. Po drugie, to warunki w jakich biegam. Głównie jest to las, czyli miękko. Nie zdzieram tak gumy z podeszew kręcąc się na twardym asfalcie, tudzież jeszcze twardszej kostce brukowej. W efekcie, mimo że już z pierwotnej amortyzacji wiele nie zostało, to dalej ich używam. Choć teraz już tylko na trasy leśne, ale mimo wszystko nadal są niezastąpione w miejscach o wątpliwej nawierzchni.
A jeszcze warto wspomnieć o tej wątpliwej nawierzchni. Bo jako że jest we mnie taki mały biegowy wariat, to czasami biegam po lesie w sposób iście ekstremalny.
Że buty lądowały regularnie w jakimś mniejszym lub większym błocku – już pisałem. A że je regularnie zakopywałem w głębokim śniegu, kiedy miałem dość dużych dróg i przedzierałem się tymi małymi. Tego jeszcze nie pisałem, ale to też wytrzymały. Albo, że topiłem je w lodowatej wodzie, kiedy zapragnąłem biegać zimą po mokradłach. Takie wariactwo zrobiłem, co prawda tylko raz i buty dosłownie zamarzły, ale… też wytrzymały.
Zużycie
Natomiast co do wytrzymałości… W butach tych potrafiłem przebiec nawet i ponad 1500 kilometrów. Ciężko to stwierdzić, bo z początku biegowej przygody nie prowadziłem dokładnych statystyk jeśli chodzi o buty.
W każdym razie dosłownie „zarżnąłem” każdą ze swoich par tych butów. Tutaj znajdziesz test co z tych butów zostawało po 1500 kilometrach.
Podsumowując
Podsumowując jest to idealny but do rozpoczęcia przygody z bieganiem. Nie powala parametrami technicznymi ale jest bardzo wytrzymały i wbrew opisowi ze strony producenta, że jest to but „dla mężczyzn biegających rekreacyjnie po drogach asfaltowych i polnych” wytzymuje bardzo wiele. Jak na but za 50 zł… To całkiem nieżle.