Co robisz kiedy z zaskoczenia dostajesz zaproszenie na półmaraton do Czech! Jedziesz. Tym bardziej, że o tym półmaratonie słyszałem już wiele dobrych słów. Poza tym nie na co dzień biega się w maratonie z Gold Label IAFF. To musi być dobry półmaraton!
Kierunek – Ołomuniec!
I taki także się okazał. Okazało się też że Ołomuniec to wcale nie jest taki znowu koniec świata. Mogę tam dojechać jednym pociągiem. Ot po prostu wsiadam sobie w Warszawie i sześć godzin później wysiadam w Ołomuńcu. Proste jak jazda pociągiem. Bilet też wcale nie taki najdroższy bo to raptem 125 złotych w jedną stronę.

Zanim się zorientowałem mijałem już Katowice. Potem Ostrawę i w sumie to już trzeba było wysiadać. Dzięki uprzejmości organizatora miałem też zapewniony transport z dworca do hotelu jak prawdziwy VIP. Generalnie goście maratonu czy to są blogerzy z innych krajów, media czy ktokolwiek inny, mają zapewnione właściwie wszytko. Gold Label zobowiązuje.
Hotel jest. Następny plan wycieczki to Expo. Wyszedłem z założenia, że najpierw obowiązki, czyli odebranie pakietu, potem przyjemności czyli miasto, trening i czeskie piwo. Odebranie pakietu to było też pierwsze starcie z topografią miasta. Okazało się że wcale nie taką trudną.
Irytował za to żar lejący się z nieba. Po pierwszych stu metrach spaceru po mieście miałem już dość. Podążając na Expo szukałem cienia nawet jak oznaczało to, że muszę iść drugą stroną ulicy.

Expo nieduże ale dosyć szczelnie wypełniające niedużą halę wystawową. Obszedłem raz, obszedłem drugi raz. Jedyne co poszło nie tak podczas pakowania się na wyjazd to żele. Nie wziąłem żadnego. Zostawiłem je w domu kilkaset kilometrów wcześniej. Musiałem więc coś kupić. A tam wszędzie Nutrend i Nutrend. Tak, to czeska marka i wygląda że wszyscy Czesi na tym biegają, ale… Jeśli akurat nie trawisz żeli tej marki i pojedziesz do Czech na zawody to możesz mieć problem kupić coś innego. Na całym Expo znalazłem raptem jedno stoisko na którym były żele GU. Ufff… Kupiłem dwa.
Po części obowiązkowej można było ruszyć w miasto. Gdzie? Pod Kolumnę Trójcy. To takie miejsce, że jak nie wiesz gdzie się w Ołomuńcu z kimś umówić to umów się pod kolumną. Niby w mieście jest ich kilka ale TAKA jest tylko jedna.

Całe miasto mnie w ciągu najbliższych kilkudziesięciu godzin zauroczy. Klimatyczne uliczki, zaułki, wszechobecny bruk. Żeby nie zanudzać o tym jakie to ładne i klimatyczne miasto, odsyłam do poprzedniego tekstu.
Wieczorem na 24 godziny przed startem zrobiłem sobie lekki rozruch. Znalazłem sobie niedaleko hotelu trzykilometrową pętlę. Na segmentach Stravy nazywa się Velky Okruh. Zabawna nazwa. Ale pasowała mi idealnie. Zrobiłem pięć kilometrów rozbiegania i pięć „setek”. Była godzina 19, nie biegłem szybko, dobra połowa trasy prowadziła w cieniach drzew, a wróciłem do hotelu jakbym w drodze powrotnej potknął się o „okruh” i wpadł do Młyńskiego Potoku… Jutro będzie ciężko…
Dzień startu!
Jutro był dzień startu. Odliczałem godziny do 19. Śniadanie, miasto, obiad, leżenie i nicnierobienie w pokoju z klimatyzacją kiedy za oknem była patelnia.

Podążając na start było ciepło i parno. Uderzał w twarz przede wszystkim ten skwar zaraz po wyjściu z hotelu. Potem można było się przyzwyczaić. Dużo piłem i właściwie do ostatnich chwil przed startem piłem po małym łyczku wody. Wiedziałem, że wody stracę na trasie całe mnóstwo. Swoją drogą rewelacyjne było to, że głównym sponsorem półmaratonu rozgrywanego w lato jest producent wody mineralnej. Była wszędzie, na expo, w hotelu, na mecie i to w nieograniczonych ilościach. Korzystałem z niej hojnie.
Miałem też plan! Brzmiał on tak: „Zacznij po 5:00/km a na ósmym kilometrze zadaj sobie pytanie jak się czujesz? Jeśli będziesz czuł się dobrze to lekko przyspiesz. Jeśli nie to nie przyspieszaj. A jak będziesz czuł się ani dobrze, ani źle to też nic nie rób.” W optymistycznym wariancie taka strategia powinna dać wynik 1:44 na mecie i taki też wynik chciałem osiągnąć. Plan oczywiście nie zakładał wysokiej temperatury i wszechogarniającego gorąca, ale je ignorowałem. Po ósmym kilometrze okaże się wszystko.
Ruszyliśmy punktualnie. Mimo, że na starcie stało jakieś 6300 biegaczy to linię startu przeciąłem niecałą minutę po elicie. Odnotowałem to w głowie. Lecimy!

Zaczął się półmaraton o którym tak dużo dobrego słyszałem. Na pierwszych kilometrach sporo kibiców. Sporo kurtyn wodnych. Kiedy mieliśmy w nogach dwa kilometry mieliśmy już za sobą trzy kurtyny wodne. Czesi nie żałują wody zarówno przed biegiem jak i na jego trasie. W tym upale bardzo im za to dziękowałem.
Przed startem bałem się o nawierzchnię ale dość szybko opuściliśmy wiekowy bruk i wbiegliśmy na asfaltowe ulice. Pod tym kątem trasa przygotowana była perfekcyjnie. Każdy znacznik kilometrowy ustawiony był w punkt tam gdzie powinien być ustawiony. Każda nawet najmniejsza dziura czy ubytek w asfalcie oznaczony kolorowym sprayem. Każdy krawężnik oklejony czarno-żółtą taśmą. Ciężko było też nie zauważyć punktów z wodą. Zanim dało się go zauważyć na poboczu stała wielka tabliczka odliczająca 300 czy 200 metrów do punktu z wodą. Wolontariuszy na trasie także była cała masa. Właściwie nie wiem co jeszcze można by zrobić pod katem zabezpieczenia trasy.

Ja natomiast robiłem swoje. Pierwszą piątkę zrobiłem w 25:03 czyli idealnie tak jak powinienem. Słońce paliło ale było coraz niżej. Miałem wrażenie, że każdy kolejny kilometr był w ten sposób minimalnie lżejszy. Na ósmym kilometrze w momencie kiedy zadawałem sobie pytanie „Jak się czujesz?!” stało się coś pięknego… Słońce osiągnęło horyzont i zaczęło zachodzić. Czułem się dobrze więc postanowiłem lekko przyspieszyć. Zamiast pilnować tempa „pięć coś” to postanowiłem trzymać się „poniżej pięć”. Niby niewielka różnica a efekt? Już na 10 kilometrze zameldowałem się w czasie 49:47.
Przed startem dużo słyszałem o kibicach i o tym że na trasie można bić rekordy w przybijaniu piątek. To prawda. Choć Ołomuniec nie jest dużym miastem to kibiców na trasie jest bardzo dużo i właściwie wszyscy żyją tutaj tym biegiem. Normalnym na różnych biegach jest to, że szpaler kibiców stoi przy starcie ale w Ołomuńcu ciężko znaleźć stumetrowy odcinek na całej trasie gdzie nikogo nie ma. Nawet biegnąc przez jakieś osiedle z okien słyszeliśmy brawa i okrzyki. To bardzo miłe. Najwięcej okrzyków jest oczywiście w rejonie centrum i na odcinku przez park Smetanovy Sady. Kibice, woda, jakiś zespół muzyczny. Dla tych którzy chcieliby się zatrzymać poza wzrokiem kibiców ani w tym parku ani na reszcie trasy nie ma dobrego miejsca. Wszędzie słychać te ich „Hop, hop, hop!”.

Za Sadami zaczęło się najgorsze. Minęliśmy piętnasty kilometr. Mój zegarek pokazał 1:14:25 co znaczyło, że jak na razie każdą kolejną piątkę lecę coraz szybciej. Jest dobrze choć zmęczenie organizmu już dawało sobie we znaki. Najgorsze zaczęło się po 17 kilometrze. Wtedy po raz drugi biegliśmy ulicą Kosmonautów w stronę dworca. Mieszanka dystansu, tempa i chyba najmniejszej ilości kibiców na trasie zafundowały mi lekki kryzys. Gdzie ta tabliczka z liczbą 18?! Gdzie ta tabliczka z liczbą 19?! Odliczałem tylko wypatrując kolejnych tabliczek. Już mało zostało! Było tak ciężko, że przestałem zerkać na zegarek i dokładnie kontrolować swoje tempo. Całą swoją energię wkładałem w to aby biec przed siebie.
Szok przeżyłem kiedy skończył się asfalt i zaczęła się znów kostka w centrum. Rzuciłem pod nosem niecenzuralne słowo i od razu poczułem jak moje kostki tańczą kankana na nierównościach. Jeśli miałbym się gdzieś zatrzymać i powiedzieć „dalej nie biegnę” to właśnie tam. Z drugiej strony kostka oznaczała, że mam już tylko kilkaset metrów do mety. Zacisnąłem zęby co bardzo dokładnie obrazuje zdjęcie z ostatniej prostej…

I finiszowałem w czasie 1:44:41. Za metą powitał mnie osobiście dyrektor maratonu Alex i padłem na twarz. Zadanie wykonane choć na ostatnich kilometrach musiałem włożyć w nie dosyć dużo siły i serca.
Znowu dali mi wodę, upiłem łyk, potem drugi, potem trzeci… Czwartego już nie dałem rady, bo zamiast wody poczęstowałem się tym z czego Czesi słyną – piwem. Smakowało wyśmienicie.

Smakował mi cały ten półmaraton i warto było tutaj przyjechać. Czy to najlepszy maraton w jakim brałem udział?! Ciężko powiedzieć. Na pewno jeden z najlepszych i taki na który chciałbym kiedyś wrócić. Olomouc Half Marathon to połączenie dosyć małego, bardzo klimatycznego miasta z półmaratonem który zorganizowany jest na światowym poziomie.
Warto przyjechać zarówno dla miasta jak i półmaratonu.