Książenice pobiegły po raz trzeci. Po raz trzeci też ja biegłem w Książenicach. Była to też moja trzecia „impreza” w ten weekend, wiec ciężko było o cokolwiek walczyć. Ot, pobiegłem bo „biegam, bo lubię”. No i lubię biegać w Książenicach!
A tak poza tym to grzechem by było nie pobiec w biegu w którym startowałem z numerem 1, słownie JEDEN.
Przez ta jedynkę później wiele razy słyszałem że: „O pan z jedynką biegnie!!” albo „Zobacz jedynka!!”. W biurze zawodów jak odbierałem pakiet też usłyszałem że „To jest pan z jedynką!” Można było się poczuć jak VIP.
Do Książenic przyjechałem po jednym z najbardziej intensywnych weekendów w ostatnim czasie. Od czwartku do soboty byłem w Poznaniu na Expo (gdzie też biegałem), w nocy z soboty na niedzielę byłem na #EnergyTakeoverWarsaw – imprezie adidasa. Nawet nie siedząc na niej do końca zostało mi raptem 3-4 godziny snu. Rano przyjechałem do Książenic. Wynik?! Jaki wynik?! Przyjechałem sobie pobiegać…
Biegam bo lubię…
Z takim nastawieniem stanąłem na starcie. Pobiec rekreacyjnie. Zobaczyć na co będzie mnie dziś stać, a jak nie będzie na nic stać, to po prostu się przebiec.
Pierwsze dwa, trzy kilometry pod wiatr przez osiedle zacząłem szybciej, po 4:40 min/km. Generalnie po pierwszym, drugim czy trzecim kilometrze nie było źle, ale zmęczenie materiału było spore. Czułem, że biegnę na oparach. Wbiegając do lasu zwolniłem. Z 4:40 zrobiło się 5:15 i tak sobie biegłem kilometr po kilometrze przez las. Przede mną była grupka kilku osób której się trzymałem i razem po te 5:15 biegliśmy.
Tak minęło mi większość kilometrów trasy. O trasie już pisałem bo kilka dni temu ja kilometr po kilometrze przebiegłem. Dziś mogę napisać o jej oznaczeniu i zabezpieczeniu. Było dobre. Znając trasę mógłbym biec ją w ciemno, ale z tego co widziałem wszystkie nawet te małe boczne ścieżki były poodgradzane. Regularnie widziałem tez harcerzy i wolontariuszy. Kamienie które mi przeszkadzały kiedy biegłem kilka dni temu zostały uprzątnięte.
Tak dobiegliśmy do ósmego kilometra. Tam oderwałem się od grupki z którą biegłem i zacząłem biec sam. Od razu też zrobiło się szybciej i dziewiąty kilometr przebiegłem w 4:52.
Przy tabliczce dziewiątego kilometra kiedy teoretycznie do mety został jeszcze jeden miałem czas 45:10. Tak więc wiedziałem, że aby zmieścić się w granicy przyzwoitości czyli 50 minutach muszę jeszcze troszkę przyspieszyć i ostatni kilometr przebiec nie wolniej niż 4:50.
No więc pognałem. Najpierw ostatni malutki podbieg w lesie a potem po równej ulicy. Dobiegając do ronda na jakieś 150 metrów przed metą wiedziałem, że jest dobrze. Jeszcze wiec dokręciłem śrubę i suma summarum ostatni kilometr pobiegłem według garmina w 4:20. To zdecydowanie najszybszy kilometr i znak, że dałbym radę pobiec całość szybciej. Tylko, po co?!
Dziś miało być treningowo. Dziś miało być – Biegam bo lubię – i tak było. A jeśli chodzi o wynik to w granicy przyzwoitości się zmieściłem i dobiegłem w czasie 49:44.
Kilka minut za mną w czasie 53:38 dobiegł do mety mój tata. Rok temu właśnie w Książenicach pierwszy raz startował w zawodach, a dziś to były jego pierwsze zawody po dłuższej przerwie na operację. Gratulacje Tato!
Dzięki też za fajną imprezę, za nową trasę, za doping dzieciaków na trasie, za miłe przyjęcie w Książenicach. Również za numer jeden i przede wszystkim za tą kawę w biurze zawodów która postawiła mnie przed biegiem na nogi!
Do zobaczenia za rok!