Biec czy nie biec? Po ponad 2 tygodniach nie biegania sprawa nie była oczywista. Na szczęście udało się wyleczyć kolano, pojechać do Podkowy na rowerze i pobiec bez większych problemów w III Podkowiańskiej Dysze. Wygrał „ten co zawsze” czyli Jakub Pudełko.
Dlaczego do Podkowy jechałem po ponad dwutygodniowej przerwie w bieganiu? Powodem była rowerowa wywrotka, którą zaliczyłem 3 tygodnie temu i przez którą nie biegałam tylko leczyłem poobijane kolano. Po takiej przerwie raczej ciężko o cokolwiek walczyć, więc postanowiłem zrobić sobie duathlon. Czyli pojechać z Żyrardowa do Podkowy Leśnej rowerem, wystartować w biegu na 10 km, a potem wrócić rowerem do domu. W ten właśnie sposób po 25 kilometrowej trasie, około godziny 10:00 wjechałem do Podkowy Leśnej.
Biuro zawodów i miasteczko
Biuro zawodów i depozyty były w Szkole Podstawowej numer 2 (tej obok kościoła). Miasteczko natomiast w parku. W parku był start/meta i całe miasteczko. Podkowiańska Dycha to stosunkowo mały bieg w małym mieście ale miasteczko było pełną gębą. Tu się rozstawił jakiś gabinet fizjoterapeutyczny, tam była kawa od IdeeKaffee, gdzieś indziej kiełbasa z grilla. Było też coś dla dzieciaków. Były też tak oczywiste w miasteczku biegowym rzeczy jak toalety i namiot z jedzeniem po biegu. Bardzo ładnie to wyglądało.
Bieg, trasa i kolejne kilometry…
Bieg wystartował o 11:00. Stało się to trochę niespodziewanie bo z jednej strony ze sceny słychać było informację, że za chwilę start a tymczasem ni z gruszki ni z pietruszki poszedł strzał startera i ruszyliśmy. Tutaj trochę zawiodła łączność na linii scena – linia startu, ale start odbył się punktualnie więc i tak wszyscy już stali przygotowani.
Plan był taki aby pobiec w granicach przyzwoitości, czyli na 4 z przodu. Czyli na czas 49:59 lub szybszy. Ale raczej nie dużo szybszy. Będąc bez treningu przez 3 tygodnie nie było sensu liczyć na więcej. Poza tym, choć tego nie czułem, miałem w nogach 25 kilometrów między Żyrardowem a Podkową. Niemniej jednak zacząłem nieźle – 4:47, 4:47 i 4:52. Zaskakiwała trasa bo spodziewałem się że będzie pół na pół asfalt z lasem, a tu w większości pod stopami mam szutrowe ulice.
Plusem trasy jest na pewno fakt, że dawała dużo cienia. Tak było na początku gdzie po jednej stronie drogi był las a po drugiej domy, i gdzie można było chować się w cieniu drzew. Tak było oczywiście też w samym lesie gdzie cień był praktycznie wszędzie.

Na 4 km wbiegliśmy do Lasu Młochowskiego. W większości biegniemy dużymi duktami leśnymi. Mnie zaczyna łapać lekka kolka. Tempo też trochę przez las i kolkę spadło ale nie jest źle – 5:02, 5:14, 5:09, 5:01. W lesie był też odcinek kilkuset metrów, gdzie było tak wąsko, że lecieliśmy gęsiego.
I tak do 7 km. Od 7 do mety wracaliśmy niemal tą samą drogą po której biegliśmy na początku. Mnie ta lekka kolka cały czas trzymała, ale na tej szutrówce biegło się lżej niż w lesie więc znowu kilometrówki wychodziły mi lepiej – 4:58, 4:57, 5:00…
I tak do mety III Podkowiańskiej Dychy dobiegłem w czasie 49:46. Plan wykonany.
Na mecie medal, woda, zupa pomidorowa…
I dekoracja.
Zwycięzcy
A wygrał podobnie jak rok temu – Jakub Pudełko. Tak się też fajnie złożyło, że podczas dekoracji stałem w tłumie razem z chłopakami z podium. A więc:
- Jakub Pudełko – 33:14
- Sylwester Kuśmierz – 34:06
- Rafał Rusiniak – 35:19
I tyle. Na sam koniec było losowanie w którym było do zgarnięcia trochę gadżetów od sponsorów. Główną nagrodą losowaną na sam koniec był odkurzacz. Tym razem nic nie wygrałem ale z drugiej strony… Jak ja bym ten odkurzacz zawiózł do domu?! No raczej nie na rowerze.
A tak po wszystkim wsiadłem na rower i pojechałem do Żyrardowa. Do zrobienia znowu było 25 kilometrów. Tym razem wyszło wolniej. Tak to wyglądało w całości:
- rowerem 25,23 km w 1:01:56 ze średnią 24,5 km/h
- biegiem 10,00 km w 49:46 ze średnim tempem 4:59 min/km
- rowerem 25,59 km w 1:08:25 ze średnią 22,4 km/h
To się nazywa uczciwie przepracowana sportowa niedziela!