Nie, nie biegłem w Maratonie Warszawskim. Zostało to postanowione dokładnie 3 tygodnie temu. Nie dlatego, że nie dałbym rady go przebiec, ale nie dałbym rady go przebiec w satysfakcjonujący mnie sposób.
Satysfakcjonujący oznacza zakręcenie się w czasie około 3:30, a najlepiej poniżej 3:28, czym poprawiłbym swoją życiówkę na tym dystansie. Nie zadziała to jednak tak, że stanę na starcie i będę sobie powtarzał mantrę ,,dasz radę, dasz radę!”, a potem pobiegnę i zrobię życiówkę. Pozytywne nastawienie pozytywnym nastawieniem, ale jak nie masz argumentów to nie dasz rady…
Mnie tych argumentów zabrakło. Zabrakło kilometrów. Zabrakło jakości. Kiedy w połowie sierpnia noga już powinna ,,kręcić się”, to ona ledwo szurała. Treningi nie wchodziły tak jak powinny. Wiele z tych kluczowych musiałem skrócić lub przerwać. Z tygodnia na tydzień było coraz słabiej. Analizując na spokojnie, przez ostatnie 4 miesiące przypominam sobie tylko jeden wystarczająco długi i mocny trening, który mówił mi, że 3:28 jest w zasięgu. To było na początku przygotowań. Potem było już tylko gorzej. Miało coś zaskoczyć, ale nie zaskoczyło. Półmaraton bym z tego pobiegł. Maraton… nie!

Maraton generalnie boli i w jaki sposób by go nie pobiec, jest dużym wysiłkiem. Nawet ten mój najbardziej lekki, w Starej Miłosnej, zabolał mnie. Bo choć na jego mecie czułem się tak, że mógłbym biec dalej, to następnego dnia ledwo wstałem, mając w nogach typowo maratońskie zmęczenie. A to był ten najbardziej lekki i najmniej męczący z 25. maratonów jakie przebiegłem. Każdy poprzedni czy następny, niezależnie czy ścigałem się z własnym czasem czy biegłem towarzysko, bolał bardziej. Po każdym potrzebowałem dni, a czasami tygodni, aby organizm doszedł do siebie.
Mając dobry dzień, mogłem dziś liczyć na wynik w granicach 3:45, ale na pewno nie poniżej 3:30. Zaboleć niezależnie od wyniku znów by zabolało. Organizm ponownie dostałby ,,po tyłku”. Robić to wszystko tylko po to, aby po raz 16. przebiec maraton poniżej 4 godzin?!
Nie.
Dziś to mnie nie interesowało. Dlatego ,,zgłosiłem nieprzygotowanie”, przepisałem pakiet na kolejny rok i nadal będę trzymał się tego, że jak wrócę na maraton to tylko przygotowany!
Widziałem Cię któregoś dnia na trasie z Żeroma w stronę Działek i faktycznie „noga nie podawała”. A to jakieś 4km od osiedla. Pozdrawiam.