Od Maratonu Warszawskiego zaczęło się moje bieganie. To tu debiutowałem, to tu zrobiłem swego czasu życiówkę. To tu potrafiłem też zaliczyć spektakularną klapę… Tym razem biegłem tu po raz piąty i tym razem mogę powiedzieć, że w pełni zostałem bohaterem Narodowego.
Plan
Plan istniał. A raczej istniały trzy plany czy też trzy cele:
- Plan A oznaczał przebiegnięcie maratonu poniżej 3:50. Patrząc na wszystkie moje wyniki ten czas tyłka nie urywa, ale patrząc na moją tegoroczną formę owszem. Wynik ten dawałby mi najlepszy tegoroczny wynik w maratonie. Czyli do zrobienia!
- Plan B to granica przyzwoitości, czyli złamanie 4h. Bywały (i to całkiem niedawno) zawody, kiedy mi się to nie udawało.
- Plan C to ostateczność, czyli po prostu dobiegnięcie w limicie. Plan taki, że od samego początku miałem go w głębokim poważaniu.

Plan czas zrealizować!
Na starcie stanąłem z myślą oczywiście o planie A. Czyli ulokowałem się gdzieś pomiędzy grupami na 3:45 i 3:50. Założyłem sobie też, że od początku biegnę swoje. Bez pomocy pacemakerów.
Startowaliśmy jak już to staje się tradycją z Mostu Poniatowskiego. Most miał w tegorocznej edycji głębsze znaczenie. W tym roku stuknęło mu 100 lat i był motywem przewodnim chociażby medalu, który maratończycy dostawali na mecie. Tylko najpierw trzeba było do tej mety dobiec.
Zajęliśmy całą szerokość mostu. Po jednej stronie elita i debiutanci. Po drugiej średniacy, czyli ci miedzy 3:00 a 4:00. Miało to spowodować, że start będzie bardziej bezproblemowy. W sumie może i był, ale zanim przekroczyłem linię startu minęły dobre 3 minuty. Sporo…
No i potem się zaczęło…
0-8 km – zwiedzanie Warszawy
Pierwsza ósemka to zwiedzanie Warszawy. Przebiegliśmy przez most. Potem kolo Pałacu Kultury i Nauki. Chwilę dalej przed budowę metra gdzie mogłem zerknąć okiem na swoje poprzednie miejsce pracy. Potem przez starówkę. Był Plac Piłsudskiego gdzie przygrywała nam orkiestra wojskowa. Był Teatr Wielki. Było Krakowskie Przedmieście. Była wreszcie Cytadela. Pierwsze osiem kilometrów mogłoby robić za wycieczkę po Warszawie.
Natomiast z punktu biegowego – bez uwag. Biegło mi się może nie tak lekko i spokojnie jak się mogłem spodziewać, ale czułem się dobrze. Martwiło mnie tylko trochę słońce. Bo choć było chłodno to też słonecznie. A z doświadczenia wiem, że słońce potrafi nawet w chłodny dzień zrobić kuku maratończykom…

8-30 km – jak po sznurku
Po tym zwiedzaniu Warszawy zaczęły się długie proste. Najpierw Wisłostrada, potem tunel pod Centrum Nauki Kopernik. Potem znowu Wisłostrada. Pod Mostem Poniatowskiego tradycyjnie stał szpaler kibiców niczym na podjazdach w Tour de France. Krzyczą, kibicują, biją brawo. W międzyczasie mryga gdzieś 10 kriometr a na garminie widzę, że przebiegłem go w 53 minuty. Jest dobrze!
Potem znowu wzdłuż Wisły. Wisłostrada zmienia się w ulicę Czerniakowską, ale nam to różnicy nie robi, bo to cały czas ta sama ulica i ten sam asfalt. Gdzieś około 15 kilometra opuszczamy tą wygodną drogę na mały przerywnik po Ogrodzie Łazienkowskim. Przebiegliśmy przez niego jedną z bardziej reprezentacyjnych alei. Później już za Ogrodem znowu na asfalcie raz w lewo, raz w prawo, znowu w lewo… I wybiegliśmy z powrotem na Czerniakowską. Wiem ze Łazienki są ładne i warto je pokazać z okazji maratonu, ale osobiście nie przepadam za takim kręceniem i skręcaniem, co chwilę…
Tak, więc długie proste trwały. Kiedy skończyła się Czerniakowska zaczęła się Witosa. Jak skończyła Witosa zaczęła Sobieskiego. Na Sobieskiego kolejny punkt z wodą. Generalnie wielki plus dla organizatorów za punkty z wodą. Woda oczywiście była, izotoniki były, banany były, ale nie o to chodzi. Wielki plusem była długość punktów. Potrafiły trwać i trwać na tyle długo, że jak się złapało wodę na pierwszym stole to można było ją wypić i jeszcze na ostatnim stole złapać drugi kubek. Biegłem pomiędzy dużymi peletonami na 3:45 a 3:50 więc w teorii mogłem tak robić na każdym punkcie. W praktyce zrobiłem tak raz. Obsługa wolontariuszy również pierwsza klasa.

Wiedziałem też, że w punkcie na 20 kilometrze miały być rozdawane żele ALE. Na 20 kilometr miałem też zaplanowane spożycie takiego żelu. Niemniej jednak nie wiadomo było dokładnie czy żele będą przed wodą czy za. ALE są na tyle rzadkie, że nie wymagają popijania niemniej jednak ja i tak je od zawsze popijam. Dlatego też ustawienie żeli za punktem z wodą uważam za małe foux-pas. Żele powinny stać przed wodą.
Ja tradycyjnie swój żel (który niosłem w kieszonce od startu), zjadłem tuż przed punktem z wodą. Potem popiłem go wodą a ten, który złapałem w biegu posłużył mi na następny raz. Czyli na 30 kilometr.
W międzyczasie odnotowuję, że 20 kilometrów przebiegłem w 1:46, czyli drugie 10 kilometrów miałem dokładnie takie same jak pierwsze. To cieszyło mnie niezmiernie.
Tymczasem długie proste trwały w najlepsze. Gdzieś kolo 25 kilometra dobiegamy pod Świątynię Opatrzności Bożej na Wilanowie. Tam pod samą świątynią jest nawrót o 180 stopni a za nim… w mordę wiatr. Wiatr tego dnia ratował pogodę. Słońce święciło w najlepsze, było chłodno, ale gdyby nie ten wiaterek byłoby dużo cieplej. Wiaterek chłodził, ale na tym odcinku miałem wrażenie jakbym biegł z zaciągniętym hamulcem… Długo to na szczęście nie trwało i to był jedyny tak wietrzny odcinek.
Potem ulica Arbuzowa gdzie jest bardzo, ale to baaardzo delikatny podbieg. Tak naprawdę to podbieg czuć raptem na ostatnich 50 metrach. Wtedy naprawdę czuć, że teren się wznosi. Reszta tej ulicy dla mnie jest płaska. Arbuzowa to też miejsce pierwszych kryzysów. Część biegaczy zaczyna iść, część wyraźnie zwalnia, ktoś tam rozciąga się przy drzewie. Ja natomiast nadal tak po 5:20 na kilometr…

Tak dobiegam do 30 kilometra. Tam zegarek pokazuje 2:39:30, czyli zwolniłem. Ale jest to zwolnienie na poziomie 30 sekund na 10 kilometrów. Dla mnie tyle, co nic…
Zaczyna się najdłuższe 10 kilometrów.
30-42 km – kibice! kibice! kibice!
Na 30 kriometrze wybiegliśmy na aleje KEN i zaczęło się prawdziwe kibicowanie. Bo co innego, kiedy biegnie się dobrze i słyszy się doping kibiców, a co innego, kiedy już biec się nie chce… Albo biegnie się coraz trudniej. Wtedy doping kibiców niesie. Tym bardziej takich, których się zna albo, którzy mnie znają.
Mi też się biegnie coraz trudniej, ale cały czas trzymam tempo w granicach 5:20 min/km. Wiem ze jest dobrze…
KEN minął szybko i głośno, bo tutaj tradycyjnie wyszło nam kibicować chyba z pół Ursynowa. Było fajnie kolorowo i jak już mówiłem głośno. Chwile później opuszczamy Ursynów. Na Rolnej widzę pierwszego kibica – Krasus! Kurka mać gapi się w inną stronę! Krzyczę! Później napisał, że wyglądałem dobrze i był pewien, że na mecie też będzie uśmiech. Na 9 kilometrów do mety jeszcze tego pewien nie byłem, ale fakt – biegło mi się całkiem dobrze jak na 33 kilometr, a to inni opadali z sił a nie ja.

Przecznicę dalej punkt kibicowania Centrum Biegowego ERGO. Widzę jakąś tabliczkę, że „pokaż jak pokonujesz ścianę” i dalej gościa z aparatem. Więc mu pokazałem… język i zaciśnięte pieści. Tak dobrze na 33 nie czułem się dawno. Wygłupiam się chwilę przed obiektywem i biegnę dalej.
Później kibiców zrobiło się jeszcze więcej. Na Puławskiej jest Natalia ze SportGURU. Chyba też na Puławskiej była dziewczyna z 12tri.pl, która mi kibicowała… Tutaj już coraz bardziej przestaje mi się chcieć wygłupiać, ale machać nadal mam siłę.
Od 36 zrobiło się ciężko. Bolą nogi, bolą plecy, mam lekki kryzys i tempo momentami niebezpiecznie spada do 6:00 min/km. W punkcie z wodą przechodzę w marsz i rozciągam plecy. Od placu na Rozdrożu mnie puściło i zacząłem znowu regularny i nieprzerwany bieg. Może też już nie tak szybki, ale jednak bieg.

W Alejach Ujazdowskich kibicuje nam Hania, która mnie nie widzi, ale do której nie mam już siły krzyczeć.
Potem plac Trzech Krzyży, palma, i ostatni wodopój na dwa kilometry przed metą. Nie piję. Nie chce się zatrzymywać. Na wprost już widać stadion a do pokonania został most. W rejonie wodopoju kibicuje mi Grzesiek i Łukasz (nie znają się a stoją na przestrzeni kilkudziesięciu metrów). Łukaszowi krzyczę ze będzie plan A. On wiedział, że planem A było zrobienie maratonu poniżej 3:50. Chwile później się zastanowiłem czy nie pośpieszyłem się z tą deklaracją. Niemniej jednak byłem niemal pewny, że dobiegnę w tym czasie. A jak to jeszcze wykrzyczałem to nie miałem wyjścia. Musiałem dobiec.
Już na samym moście kibicuje mi też Marta z treningów biegowych Sklepu Biegacza. Później grają „Wiewiórki na drzewie”, zespół znany z Biegu Rzeźnika a potem w dóóóół… Zbiegliśmy z mostu i zostało kilkaset metrów. A więc prawo lewo, prawo lewo, tunel i wreszcie płyta stadionu Narodowego. A tam ogłuszający doping, hałas i metaaa!!
Zegarek zatrzymałem na 3:49:08 wiec plan zrealizowałem!! W tym roku mogę się śmiało nazywać Bohaterem Narodowego.

Wiem ze patrząc na wyniki chociażby zeszłoroczne to czas ten nie powala. Niemniej jednak w zeszłym roku biegałem na zupełnie innym poziomie i miałem inne cele. Na dziś celem było 3:50 i cel zrealizowałem. Do tego zrobiłem to w bardzo ładnym stylu i niemal bez kryzysów. Ten nawrot bólu pleców też specjalnie w tym nie przeszkodził. Było dobrze! Jest dobrze! Będzie jeszcze lepiej!
Mój tata też jest maratończykiem
Ogromne gratulacje należą się też mojemu tacie. W wieku 59 lat i po zaledwie roku biegania przebiegł swój pierwszy maraton! Zrobił to też w fenomenalnym czasie 4:08:27. Gratulacje tato!
Do zobaczenia w Warszawie za rok!
Gratulacje Pawle za wynik, za ukończenie i za tak dokładne opisanie trasy 🙂 Pewnie w biegu aby nie myśleć już można układać tekst hehe
Dzięki. Z tym układaniem tektów to przesada. W głowie zostają pojedyńcze sceny czy zdarzenia, ale czasami jest też tak, że z iluśtam kilometrów nie pamiętam nic poza asfaltem 😉 Później to muszę jakoś poskładać w całość.
Gratulacje 🙂 Przede wszystkim dobrego rozłożenia sił w maratonie.
Dzięki 🙂
Gratulacje!
Najważniejsze, że wszystko poszło zgodnie z planem(A)Jest dobrze, jest optymizm i to jest najważniejsze…W tym roku debiutowałem w półmaratonie, w 2015 mam zamiar zadebiutować w Orlen Warsaw Maraton. Może się spotkamy gdzieś na trasie:) Mój plan A to debiut poniżej 3:30 na dzień dzisiejszy:) ale wiem że na takim dystansie wiele może się wydarzyć…Pozdrawiam i jeszcze raz gratulacje.
Gratulacje , a ja majac 54 lata przebieglem w 3 godz.36 min. , ale zrobilem to biegnac bez wkladek do butow bo ich po prosu … zapomniałem, piorac buty wyjalem je i nie zabralem do stolicy.
Pewnie bylem pierwszy w tej nietypowej kategorii.
Ot , taka ciekawostka.