Sam bym w takim biegu nie wystartował. Widziałem już to z boku i nie zapałałem chęcią. Teraz dzięki Reebok Polska miałem okazję zobaczyć i poczuć to na właśnej skórze. Było ciężko, to nie jest moja bajka ale kto wie… Może jeszcze kiedyś w tego typu biegu wystartuję. W życiu nie można mówić „nigdy!”.
Czesi zadbali też o to aby wyglądało to lżej niż miało wyglądać. Przed startem słyszałem że to sprint, że to tylko 5 kilometrów (faktycznie miało wyjść około dziewięciu). W sumie bułka z masłem i nawet idąc da się to zrobić. Błoto i rowy z wodą mnie nie przerażały. Gorzej z ćwiczeniami sprawnościowymi i siłowymi…

Start humanitarny. Polanka, jakiś dym. Nie wiem po kiego grzyba ustawiłem się z przodu. Chyba tylko po to aby się na zdjęcie ze startu załapać. Potem wszystkich puściłem przodem. Zależało mi tylko na ukończeniu.
Generalnie przeszkody były różnorakie. Na początek te najprostsze czyli błoto z wodą po pas. Często wyglądało to tak, że była ścieżka przez błoto wciągające nogi po wpół łydki a obok po prostu stała woda. W błocie było ciężko wyciągać nogi z błota. Czuć było że buty chcą w nim zostać. Była też pokusa aby przedzierać się wodą obok. Raz czy drugi się skusiłem, ale tu też trzeba było uważać. Raz chcąc ominąć błoto przez wodę wpadłem w nią… po pas. Ot taka spartańska kałuża.

Po błocie przyszedł czas na bieg górski. Przez dobry kilometr czy dwa zawody wyglądały jak bieg po górach. Biegliśmy raz lekko w górę raz lekko w dół… Przeszkód w lesie prawie nie było, oprócz jednej ścianki. A… no i stawu przez który należało się przeprawić wzdłuż liny. Staw był też na tyle głęboki że momentami było około 2 metrów głębokości i trzeba było co nieco podpływać. Dla osób które nigdy w otwartej wodzie nie pływały była to najbardziej hardcorowa przeszkoda.
Kilka przeszkód dalej kończył się las i bieg górski. Jeszcze przed powrotem na główną polanę była przeszkoda którą najmocniej poczuły moje przedramiona. Zasieki. Na ziemi błoto (i dwa rowy z wodą) a nad głową drut kolczasty. Przeczołgać się dołem nie było łatwo. Było ślisko, błotniście i pod górę… Ja jeszcze nie pomyślałem i choć miałem bluzę z długim rękawem (nieprzypadkowo) to biegłem z rękawami podciągnietymi. Czołgałem się tak samo a w moje łokcie wbijały się dzięsiątki i seki ostrych kamyczków…

Po powrocie na polanę kolejne przeszkody. Spacer po pachołkach prawie mi się udał. Ześlizgnąłem się dopiero z przedostatniego. Za niezaliczenie przeszkody robiło się burpeesy czyli takie padnij, powstań i podskocz. Za każdą niezaliczoną przeszkodę robiło się takich 30 (po czesku- třicet). Teoretycznie bo w praktyce można było zrobić kilka mniej jak nikt nie widział.
Minusów tego rozwiązania było kilka. Po pierwsze jak ci się nie udało pierwsze podejście do przeszkody to nie było drugiego. Po drugie czasami czekało się do przeszkody w kolejce po to aby ją spaprać w 3 sekundy, a potem i tak robiło się burpeesy. Szczerze, nie podchodząc do przeszkody i od razu robiąc te cholerne burpeesy pokonywało się ją trochę szybciej. Narobiłem ich tyle, że mam ich dosyć do końca roku.
W pewnym momencie kiedy na kilku kolejnych przeszkodach z rzędu musiałem robić burpeesy tęskniłem aby rzucić się w jakieś błoto, wodę, gdzieś przeczołgać…
Ale nie wszystkie przeszkody kończyły się na burpressach. Niektóre tak czy siak trzeba było wykonać. Najlepsze były spacerki… Na pierwszej części robiło się spacer z kłodą drewna, na drugiej części spacer pod górę i w dół z wiadrem własnoręcznie (dosłownie) nasypanego gruzu. Ostatni spacer był z workiem z piaskiem. Największe wyzwanie to zawsze jakikolwiek odpowiedni chwyt czy kłody czy wora. To nie było łatwe bo kłody całe w błocie, bo worki namokły od deszczu…

Na skośnej ściance już nie miałem siły. O ile wejście na nią po linie nie było problemem to problemem okazało się wciągnięcie na górną krawędź. W rękach siły już nie miałem kompletnie, zarzucić nogę na górę też mi się nie udawało ale w końcu z pomocą udało się jakoś na tą ściankę wdrapać. Po niej już poszło gładko.
Na metę dotarłem w 2 godziny i 18 minut. Jako ostatni z zawodników z ekipy Reebok Poland, co mi zupełnie nie przeszkadzało. Najważniejsze że dotarłem w jednym kawałku. Mam lekko poharatane przedramiona, poobijane kolana i czuję że w coś przydzwoniłem palcem u nogi ale to tylko drobiazgi. Do wesela się zagoi…

Na koniec padam na ryj i ledwo mam siłę utrzymać cokolwiek w rękach. Medal mam, piwo na mecie wypiłem niemal na raz i cieszę się że to już koniec tej nierównej walki. Dla mnie bardzo nierównej gdyż nigdy nie byłem orłem pod kątem siłowo-sprawnościowym a na tym głównie bazuje Spartan Race. Biegania jest tu stosunkowo niewiele i jeśli ktoś jest przygotowany sprawnościowo i siłowo to bieganie będzie najmniejszym zmartwieniem.
Czy chcę więcej?
Niekoniecznie. Jako doświadczenie i spróbowanie czegoś nowego to było warto w Spartanie wystartować i go ukończyć. Dobrze, że nie znałem trasy i przeszkód to przynajmniej nie wiedziałem czego mam się spodziewać i czego bać. Teraz już wiem z czym to się je, jak to wygląda od środka ale nie mam ochoty drugi raz tej trasy zaliczać. Nie mam też ochoty na kolejnego Spartana ale, że w życiu nie warto mówić „nigdy”, to kto wie…
Te wiadro z gruzem to chyba było najcięższe 😛
Zdecydowanie 😉