To jedna z tych książek którą po zakupie odłożyłem na lepszy moment. Nadszedł po kilku miesiącach a jak już nadszedł to pochłonąłem ją w 3 dni. Choć nie jest to typowa książka o bieganiu a o biznesie to czułem się jak w thrillerze pełnym zwrotów akcji.
Dlaczego Sztuka Zwycięstwa?
Bo to książka o początkach jednej z największych marek sportowych świata. Opowiedziana przez jednego z jej założycieli Phila Knighta. Bez jakiegoś sztucznego patosu czy wywyższania się. Napisana tak, że oderwać się ciężko. Zaczyna się bardzo swojsko, od marzeń młodego chłopaka i jego Szalonego Pomysłu. Z czasem pomysł ten staje się rzeczywistością i daje podwaliny pod wielką markę, którą dziś znają wszyscy. A początki wyglądały jak stąpanie po bardziej cienkiej linie z myślą „To się nie może udać”. Jednak w tym przypadku się udało.
W książce rośniemy wraz z firmą jednak pewne szaleństwo i ryzyko przejawia się niemal przez całą tą opowieść. Właściwie przez cały czas brakuje gotówki (skąd my to znamy?!) a nad głowami założycieli wisi wielki topór który w jednej chwili może unicestwić całą firmę.
To inspirująca książka o biznesie i zarządzaniu. Właściwie cała książka to jeden wielki chroniczny kryzys i opowieść o jego opanowaniu. Zaczęło się od pięćdziesięciu dolarów (których założyciel nie miał) na pierwszą testową partię butów, a potem kwoty i problemy rosły (nie zmieniał się tylko brak pieniędzy). Każdy rok to nowe problemy, które mogły pogrzebać wszystko, ale dzięki mądrym decyzjom i łutowi szczęścia firma wychodziła z niego za każdym razem mocniejsza i większa. Choć jeszcze nazywała się Blue Ribbon wygrywała jak bogini zwycięstwa – Nike.

Czytając książkę sam wielokrotnie zastanawiałem się „Co ja bym zrobił?” lub „Co mogą zrobić w tej sytuacji właściciele?!”. Czasami miałem odpowiedź, czasami odpowiedź mnie zaskakiwała. Byłem też w trochę uprzywilejowanej pozycji, bo znałem ogólną historię marki Nike, ale i tak zdecydowaną większość szczegółów poznałem w książce po raz pierwszy. Najbardziej trzymające w napięciu były lata 1970-1974. Te w których Knight z Bowermanem przestali importować obuwie z Japonii, a zaczęli produkować je sami, tworząc markę Nike. Konflikt z Onitsuką, kradzież, szpiegostwo przemysłowe i proces sądowy – łatwo nie było. To jeden z bardziej dramatycznych ale i bardzo inspirujący moment książki. Dla zainteresowanych biznesem i bieganiem (w tej kolejności) takich inspirujących momentów jest w książce pełno.
Tą pasjonującą historię uzupełniają genialne postaci. Sam założyciel Phillip Knight wydaje się wśród nich najbardziej normalny. Reszta jest tak inna i oryginalna, że to istna rodzina Adamsów. Bowemann jest niczym doktor Frankenstein w swoim laboratorium. Co chwilę coś unowocześnia, eksperymentuje. To taki inżynier-wizjoner, bez którego Nike nie miałoby świetnego produktu. Jest też Johnson, który miał ADHD zanim to jeszcze stało się modne. Człowiek-orkiestra o niespożytym entuzjazmie niezależnie czy rzucony był na zachodnie czy wschodnie wybrzeże. Woodell – perfekcyjny organizator zarządzający wszystkim ze swojego wózka inwalidzkiego. Do tego prawnik – wielkolud Strasser. Hayes…
Podsumowanie
To świetna książka dla osób, które żyją czymś więcej niż tylko bieganiem i których w bieganiu interesuje trochę więcej niż ich kilometry i życiówki. To inspirująca historia o problemach młodej prężnej firmy i wszystkim tym co pozwoliło zbudować fundamenty marki Nike. Biznesowe dylematy, życiowe perypetie i kawał biegowej historii to wszystko mamy w jednym miejscu. Dla osób które biegają i mają w sobie biznesową żyłkę – pozycja obowiązkowa.
Dla mnie to jedna z najlepszych książek biegowych jakie przeczytałem.
Bardzo dobra książka. Warto przeczytać. Ja pochłonąłem ją w jeden dzień 🙂