„Dlaczego nie biegnę w Biegu XXX w Warszawie?” to pytanie, które zadawało mi już wiele osób. To pytanie pojawia się przy okazji niemal każdego biegu na 5 czy 10 kilometrów w Warszawie. A ja sukcesywnie na nie odpowiadam, że nie lubię, że za ciasno… I pewnie to, co teraz napiszę nie sprawi, że przestane słyszeć kolejne takie same pytania, ale spróbuję..
Powody są dwa:
Biegów w Warszawie jest bardzo dużo, a ja wybieram tylko te najważniejsze
Są w Warszawie różne biegi. Jest Maraton Warszawski – bieg, który darzę największym sentymentem i w którym od pięciu lat regularnie biegam. Traktuje go jako coś swojego i jeśli ktoś czyta mnie regularnie to wie, że to jest dla mnie jedyny słuszny maraton w Warszawie. Jeśli za rok nie trafi mnie jakaś kontuzja to znowu w nim wystartuję.
Jest też letnia przeciwwaga dla Maratonu Warszawskiego w postaci Orlen Maratonu. W „Orlenie” pobiegłem raz i na chwilę obecną mi wystarczy. Po prostu nie czuję potrzeby biegania maratonu w Warszawie dwa razy w roku. Tym bardziej, że trasy obu biegów się pokrywają. Owszem sponsorzy inni, ale jak w zeszłym roku stanąłem na starcie Maratonu Warszawskiego po wiosennym Orlen Maratonie, to miałem wrażenie lekkiego znudzenia… Bo jak to?! Po pięciu miesiącach znowu maraton w Warszawie?! Ileż to można?!
Są w warszawie też krótsze biegi. Są chociażby półmaratony. Od tego roku są nawet dwa. Pierwszy to ten klasyczny Półmaraton Warszawski. Drugi to ten nowszy z tytularnym sponsorem – BMW Półmaraton Praski. I znowu kolejne dwa starty spod Stadionu Narodowego i znowu ta sama Warszawa i znowu meta pod Stadionem. Tylko dystans krótszy…
Do tego cala plejada krótkich biegów. Jest w maju Bieg Konstytucji. Jest w sierpniu Bieg Powstania Warszawskiego. Jest wrześniowe Biegnij Warszawo. Jest wreszcie Bieg Niepodległości. I znowu bieganie i znowu Warszawa…
Wystarczy! Wolę pobiec raz maraton, na który będę czekał cały rok jak na gwiazdkę. No, ewentualnie coś innego na dodatek. Nawet najlepsza potrawa z czasem spowodować obrzydzenie. Tym bardziej gdybym ją jadł pięć razy dziennie…
Poza tym…
Nie rajcuje mnie bieganie 10 kilometrów od startu do mety w gęstym tłumie!
Warszawa ma wszystko największe. Maraton Warszawski, choć w tym roku stracił na frekwencji nadal jest największym maratonem w Polsce. Orlen Maraton też jest w czołówce. To samo z pozostałymi biegami. Każdy z nich jest jednym z największych w kraju na swoim dystansie. Dzisiejszy Bieg Niepodległości także był największy i pobił kolejne rekordy. Dziś alejami Jana Pawła II i Niepodległości pobiegło ponad 12 tysięcy osób. Połowa ubrana na biało. Połowa na czerwono tak, aby przynajmniej na starcie tworzyć wielką flagę Polski. A później każdy z tych 12 tysięcy biegaczy pokonał 10 kilometrów. Ja tradycyjnie nie biegłem.
Dla mnie dwanaście tysięcy osób to taki tłum, że cały czas biegłbym w tłumie biegaczy. Od startu do mety. Wiem jak to wygląda z boku, bo wielokrotnie kibicowałem na warszawskich biegach, czy to na Biegnij Warszawo czy właśnie na Biegu Niepodległości. Na tych biegach po prostu przeraża mnie ta rzeka ludzi na starcie i taka sama rzeka na mecie. Nie wyobrażam sobie biec od startu do mety ramię w ramię, z co chwilę innym biegaczem. Poza tym kolejki… po pakiety, do toalety, po medale, po wodę. Praktycznie wszędzie są tłumy.

A ja tego nie lubię. Nie lubię tego przepychania się i tłoku. Na trasie maratonu wiem, że to po pierwszych kilku kilometrach się rozładuje. W półmaratonie też. Ale w biegu na pięć czy nawet na dziesięć kilometrów po kilku pierwszych kilometrach następuje… meta. Poza tym w biegu na 5 czy 10 kilometrów startuje nawet drugie tyle osób, co w maratonach czy półmaratonach, więc ten tłum jest jeszcze większy. A biec od startu do mety w tłumie biegaczy. Nie, dziękuję. Wolę Wam pokibicować.
I nie chodzi o to że mam coś do któregokolwiek z tych biegów. Uważam, że każdy z nich jest potrzebny i większość z nich już na stałe wryła się w kalendarz biegania w Warszawie. Nie wyobrażam sobie by któregoś nie było. Lecz bieganie ich w kółko, za każdym razem burzy całą wyjątkowość biegania w Warszawie. Poza tym nie przepadam za aż takim tłokiem na zawodach. Wolę na pięć czy dziesięć kilometrów wystartować w jakimś małym biegu (w okolicy ich nie brakuje) a Warszawie zostawić przede wszystkim jedno największe święto – Maraton Warszawski.
Tyle biegania po Warszawie mi wystarczy.
Wczoraj biegłem w Biegu Niepodległości. Drugi raz w życiu. Poprawiłem moją skromną życiówkę na 10 km – pochwalę się przy okazji, a co 🙂
Zgadzam się, niestety, z Tobą – jest tłok, duży tłok. Te 12k ludzi, to jednak za dużo – mimo, że trasa nie jest wąska i nudnie prosta.
Na plus: lokalizacja przebieralni/depoztów/parkingu – Arkadia; rzeka ludzi podbiegających na wiadukt w biało-czerwieni – niesamowity widok.
Na minus: jak pisałeś, tłok od początku do końca – szczególnie pierwsze 4km.
Ciebie nie przekonam, nie zamierzam – ale dla innych osób, które nie mialy okazji: polecam Bieg Mikołajów. Biegłem w zeszłym roku. Bieg zapamiętałem jako dość kameralny – prawie przez całą trasę nie było problemu z tym bym biegł „za kimś” i nie miał możliwości wyprzedzenia. Choć oczywiście po biegu kolejki były.
Biegnij Warszawo to chyba najliczniejszy bieg, w jakim biegłam. Co to było za dziwne uczucie w tłumie biegaczy nie tyle startować, co kończyć…
No i mnie właśnie nie przekonuje ten tłum od startu do mety. Wolę go pooglądać z boku 🙂
Masz sporo racji ale… po pierwsze jesli biegnie się na lepszy czas tłok tak nie przeszkadza bo zdecydowanie mniej osób biegnie na 40 minut niż na 55 minut i wiecej. Do tego szybka trasa z atestem to idealna sprawa jeśli chodzi o bicie życiówek mi zdarzyło się to już drugi rok pod rząd na tym biegu. No i jeszcze jedno sporo osób w tak krótkich biegach biegnie tylko dla atmosfery szczególnie osób z poza Warszawy i debiutantów. Łatwiej się zarazic bieganiem na takich zawodach niż na lokalnej piątce gdzie jest 20 uczestników. Mimo wszystko ja też wolę biegi o innym charakterze a nie takie masówki. Dla mnie to są z reguły dwa razy w roku Maraton Warszawski i Bieg Niepodległosci. A reszta to zupełnie co innego. Chociaż bardziej przeszkadzał mi tłok na Rzeźniku w tym roku niż na Biegu Niepodległości. Przy okazji kompresje się sprawdziły rozmiar ok 🙂 Pozdrawiam
Ja już raczej z tych obieganych jestem co raczej wolą kameralną imprezę niż masówkę. Natomiast zgodzę się z Tobą, że dla debiutantów to właśnie Bieg Niepodległości czy Biegnij Warszawo będzie lepszym wyborem niż lokalna dyszka w Pcimie dolnym. To zupełnie inna atmosfera.
Super, że kompresja się sprawdziła 🙂
U mnie we Wrocławiu jakoś średnio jest z biegami. Poza naszym maratonem nie słychać za bardzo o innych tego typu imprezach, chociaż może to wynika z tego, że póki co nie zagłębiam się tak bardzo, bo jeszcze nie jestem gotów na starty.
Co do biegania w tłumie, to może nie aż w 12 tysięcznym tłumie, ale chyba lepiej by mi się biegło, gdy widzę te przynajmniej kilka setek osób, niż jak miałbym zostać sam. Ale to pewnie wrażenie początkującego. 😛
Paweł, biegasz już na tyle szybko, że w tłumie byłbyś tylko 1-2 kilometry:) Duże biegi mają tę zaletę, że – wbrew pozorom – łatwiej jest zrobić wyśrubowany wynik. A to dlatego, że biegnie się z kimś (nie mówię, że w tłumie, ale z ludźmi), co pomaga utrzymać tempo i motywuje do przyśpieszenia. Ale małe imprezy mają swój wyjątkowy i niepowtarzalny klimat – i to i to ma swoje wady i zalety:)
Za dużo tego NIE, NIE i NIE 😛
Bez przesady, w tłumie to biegnie się w zasadzie przez kilometr czy dwa. Mam na koncie 2 biegi niepodległości i nie zdarzyło mi się z kimkolwiek przepychać, pomimo, że ostatni, w 2019 roku był największy dotychczas. Atmosfera jest super, przecież to święto narodowe 🙂