Mówili – to specyficzna trasa. Mówili – pojedziesz to zobaczysz. Słuchając historii o górce w połowie dystansu 10 km myślałem, aby jednak pobiec na 5 km. Pobiegłem na dychę, z górą wygrałem i jeśli tu wrócę to tylko na dyszkę. Drugiej takiej góry na trasie dychy chyba w Polsce nie ma.
Festiwal Biegowy w Kazimierzu Dolnym to część większego cyklu – Triady Biegaj’MY z DEM’a. Pierwszy bieg odbył się w Lidzbardku Warmińskim, drugim był właśnie bieg w Kazimierzu. Na finał za miesiąc jedziemy do Konstancina-Jeziornej.
Kazimierz jest też na tyle małym miastem, że Festiwal Biegowy właściwie zajął je całe. Rynek przekształcił się w strefę startu/mety a także odpoczynku z leżakami i sceną. Dookoła kręcili się biegacze i turyści którzy wpadli tu na weekend. Było trochę ciasno, ale tego można było się spodziewać.
Najbardziej nieznośne było oczekiwanie. Start piątki zaplanowany był na 10:00. Start dychy na 13:30. Trzy i pół godziny przerwy. Co robić? Zjeść? Nie, przed biegiem? Iść na lody? Nie przed biegiem bo na jednej gałce się nie skończy…
Wreszcie około godziny 13:00 ruszyłem nad Wisłę na swoją rozgrzewkę. Rozgrzewali się tam też inni bo to najbardziej płaski i najspokojniejszy rejon do rozgrzewki. Przy okazji z widokiem na zamek i górę trzech krzyży.
Tak o 13:30 stanęliśmy na starcie. Raczej z przodu niż z tyłu ale co tam. Trzeba trochę powalczyć. Jedyne co wkurzało to słońce, które grzało i raczej nie miało zamiaru nam tego dnia pomagać.
Start i poszli… Mówili, żeby na początku przycisnąć, bo potem jest góra. Więc przycisnąłem i pierwszy kilometr zrobiłem w 4:10. Sam się tego trochę wystraszyłem, bo przez ten czas biegłem na plecach Łukasza (a wiem że jest dużo mocniejszy ode mnie). Widziałem też Artura i Emilkę. Kapkę zwolniłem nogę i wstrzeliłem się w 4:20-4:25/km.
Biegło się lekko, jakby z górki, ale jak się później okazało od samego startu biegliśmy lekko pod górę. Nie było tego czuć. Zawody nas niosły, ale z każdym kilometrem byliśmy trochę wyżej.
Wreszcie na 3,5 kilometra od startu wyrosła ONA. Góra z oznaczeniem stromego podjazdu 10%. Parszywiec jakiego nie chce się widzieć na żadnym biegu. Powiedziałem sobie – spokojnie, to tylko kilometr. Skróciłem krok niemal automatycznie. Zwolniłem niemal automatycznie. Góra była raz mniej raz bardziej strona. Najgorszy jej kawałek był pod samym szczytem podbiegu. Tam tempo spadło mi nawet do 5:20… Dramatycznie wolno, jeśli nie wie się jak ta góra wygląda.
Tak mi to potem pokazał mój zegarek…
Na górze nawrotka. Z przeciwka mignął mi Artur. Mignęła skupiona Emilka. Gdzieś za nią był Łukasz ale go nie zauważyłem. Nawrotka to czas na uspokojenie oddechu i powrót do normalnego tempa biegu.
A potem z powrotem i w dół. Na zbiegu puściłem się i tak jak przed chwilą wdrapywałem się na górę w tempie 5:20 tak teraz zbiegam w tempie 3:20… Szaleństwo!
Od końca zbiegu pozostało do mety jakieś 3,5 kilometra. Wtedy myślałem, że już jest płasko a faktycznie tak jak do górki cały czas lekko podbiegaliśmy tak teraz zbiegaliśmy do centrum Kazimierza. Znałem już tą trasę. Wiedziałem co będzie za kolejnym zakrętem, więc szło dobrze. Swoje tempo trzymałem. Czasami łapałem się na czyichś plecach, czasami czułem jak ktoś biegnie krok w krok za mną.
Ostatnie kilometry już bez dramatycznych historii. Docisnąłem jeszcze na ostatnim zbiegu po bruku aby jeszcze coś z wyniku urwać i dobiegłem w 43:53.
Patrząc na profil trasy liczyłem na wynik w granicach 44 minut. Finalnie udało się pobiec nieco szybciej z czego jestem zadowolony. Widząc profil trasy i słuchając znajomych którzy biegali tu wcześniej brałbym taki wynik w ciemno.
Reszta ekipy natomiast rozwaliła system. Na mecie okazało się, że z naszej czteroosobowej ekipy tylko ja nie stałem na podium. Emilka zgarnęła drugie miejsce w kategorii K20. Artur drugie w K30 a Łukasz trzecie w K30. Piękne zakończenie tego wyjazdu.
Na koniec został nam jeszcze jeden cel, a raczej jeszcze jeden powód dla którego pojechaliśmy do Kazimierza – Piekarnia u Sarzyńskich!
Tym samym objedzeni słodkościami, z kogutami, pucharami i paroma innymi pamiątkami w bardzo dobrych nastrojach zapakowaliśmy się w samochód wracając do domu. Jeśli wrócę tu za rok, to tylko na trasę 10 km. Piątka zawraca przed tą paskudną górą. A jeśli już mierzyć się z trasą w Kazimierzu to tylko z całą górą! Drugiej takiej góry w asfaltowym biegu na dychę nie ma.
Zapraszam jednocześnie na trzeci bieg z cyklu Triady Biegaj’MY z DEM’a, który odbędzie się 24 czerwca w Konstancinie-Jeziornej. Tam także pobiegniemy na dwóch trasach – 5 i 10 km. Tam, w przeciwieństwie do Kazimierza nie będzie żadnej parszywej góry i będziemy mogli pościgać się po płaskim.
Do zobaczenia!
Cześć Paweł
Mam małe pytanie 🙂
Biegasz w Boston czy Adios na zawodach?
W Bostonach 🙂
Mam jeszcze jedno pytanie.
Znalazłem Bostony w świetnej cenie w necie. Niestety nie mam teraz okazji ich nigdzie przymierzyć wiec chciałbym się ciebie zapytać jak jest w nich z rozmiarówką?
Czyli czy brać w swoim rozmiarze 29cm (45 1/3) czy lepiej trochę większe?
Z góry dzięki za odpowiedź
P.S. Biegałem wcześniej w Supernova 8 roz. 45 1/3 i były idealne
Też się długo nad tym zastanawiałem. Mój rozmiar 30cm wydawał mi się jakby trochę ciasny. Ale jak zmierzyłem 30,5cm to już miałem wrażenie, że jest za luźno. Popytałem trochę i każdy (z Oskierem włącznie) radził mi wziąć ten sam rozmiar co w innych adidasach. Wziąłem i nie pożałowałem.