Miesiąc temu pisałem o książce „Bieganie metodą Gallowaya”. To klasyka i bardzo dobra książka dla początkujących. W drugim jej wydaniu zabrakło jednak informacji o przygotowaniach do maratonu. Materiał ten został wyodrębniony i rozbudowany tak, że stał się oddzielną książką. Książką pod tytułem „Maraton: Trening metodą Gallowaya”.
Na naszym, polskim rynku, książka ta została wydana tak samo jak poprzedniczka przez wydawnictwo Septem. Utrzymana jest w tym samym schemacie graficznym i układzie. Nawet ogólna struktura książki jest podobna do poprzedniczki. Też mamy najpierw cześć opisową. Potem zestaw kompletnych planów treningowych i znowu teoria.
Trening Gallowaya
Książka zaczyna się podobnie do poprzedniczki – rysem historycznym. Tak, więc szybko prześlizgujemy się przez Ateny, Spartę i Maraton. Poznajemy Filipidesa i królową Angielską, dzięki której zawdzięczamy dokładny dystans 42 kilometrów i 195 metrów.
Po tym krótkim wprowadzeniu zaczynamy część I pod tytułem Trening. Pierwsze trzy rozdziały nazywają się: „Startujemy”, „Długi bieg” i „Metoda marszobiegu Gallowaya”, ale czytając miałem wrażenie, że czytam w kółko to samo. Jakby się rozdział nie nazywał, czytałem o przerwach na marsz. Po co je stosować? Dlaczego je stosować? Jak je stosować? A potem znowu, po co je stosować. Wiem, że metoda Gallowaya opiera się na przerwach na marsz, ale w pewnym momencie miałem już serdecznie dość czytania, że tempo długich biegów powinno być przynajmniej 1:15 min na kilometr wolniejsze niż tempo maratonu. Ileż to można…
Na szczęście pierwsza część książki to nie tylko maszerowanie. Rozdział o technice biegowej, choć krótki, czyta się bardzo fajnie. Kolejny rozdział o treningu uzupełniającym też jest drastycznie krótki. Raptem 6 stron sprawia, że nie może zawierać wielu informacji. Oba rozdziały zapowiadały się ciekawie, a przez skrócenie ich do maksimum mam duży niedosyt.
Programy treningowe
Plany treningowe zajmują centralne miejsce w książce. Przygotowanych ich zostało jedenaście. Od programu dla początkujących i tych chcących po prostu dobiec do mety. Aż do tych biegnących na coraz to lepsze wyniki. Ostatni plan jest dla osób chcących ukończyć maraton w 2:39!
Plany, na pierwszy rzut oka, są dosyć proste i prosto rozpisane. Tak w sam raz dla kogoś, kto zaczyna biegać. Do każdego planu dołączona jest też obszerna lista komentarzy tłumacząca jak wykonywać poszczególne treningi.

Motywacja i to, co dalej
Szeroko pojętą motywacją zajmują się dwie kolejne części książki. Dużo jest o prawej i lewej półkuli mózgu. O tym jak wykorzystać umysł w bieganiu. Dużo jest o różnicy pomiędzy marzeniami a wizualizacjami. Dużo o motywującej sile grupy. Niemniej jednak, czytając je mam to samo uczucie, które miałem na początku książki. W pewnym momencie w kółko czytam to samo, a informacje zaczynały się powtarzać.
Dobrą częścią książki jest lista kontrolna na dzień startu w maratonie. Niemal wszystko, co powinniśmy zrobić przed, w trakcie i po maratonie mamy przedstawione w bardzo przejrzystych punktach. Czyta się to bardzo dobrze i dla debiutantów, taka lista może być bardzo przydatna. Kolejny równie przydatny rozdział dotyczy regeneracji po maratonie i powrotu do biegania. Jest krótko, ale konkretnie.
Kolejne części książki dotyczą pracy nad szybkością, spalania tłuszczu i porad praktycznych. Nawet z punktu widzenia doświadczonego biegacza, czytałem je z pewnym zainteresowaniem. Ta część książki też najbardziej przypomina mi poradnik, gdzie zagląda się w miarę potrzeby, a nie czyta po kolei.
Z trzech ostatnich części najbardziej do gustu przypadła mi część o jedzeniu i spalaniu tłuszczu. Temat jak na książkę dla początkujących potraktowany jest dosyć szczegółowo. Jest nawet kolejna lista kontrolna, tym razem na temat jedzenia w przeddzień i w dzień startu. Jedzenie to właśnie ten element, którym już kilkakrotnie zawalałem zawody, więc każda, choćby najmniejsza uwaga, może się okazać kluczowa.
Książka, jak przystało na książkę o bieganiu, kończy się tabelami temp i prognozowanych wyników w maratonie. Jest też lista ważniejszych maratonów. Lista ta przeszła przez nasze Polskie ręce, więc obok Bostonu czy San Diego, znalazły się również Kraków, Poznań czy Warszawa.
Podsumowanie
Książka „Maraton: Trening metodą Gallowaya” pozostawia niedosyt. Mimo iż nie jestem zwolennikiem marszobiegu, to klasyczne „Bieganie metodą Gallowaya” uważam za dobrą książkę dla początkujących. Natomiast „Maraton” uważam za książkę słabą. Dużo informacji się powtarza. Zupełnie tak, jakby trzeba było czymś zapełnić te 200 stron. Wiele rzeczy autor magluje na wszystkie sposoby, co mnie osobiście nużyło i prowokowało do przeskakiwania kolejnych stron bez czytania. Kilku istotnych rzeczy autor nie dopowiada, i tak naprawdę wypadło by najpierw przeczytać „Bieganie metodą Gallowaya”, aby zrozumieć w pełni tą książkę. Taka sugestia pada nawet z ust autora na końcu krótkiego rozdziału o wyborze butów.
Książka oczywiście przygotuje do pokonania maratonu, ale nasuwa się też jedno pytanie, od którego nie mogę uciec: Na ile książka powstała z chęci autora rozwinięcia tematu przygotowań do maratonu? A na ile, z chęci wydawcy zarobienia dodatkowych pieniędzy?
Dzięki tej metodzie zacząłem w ogóle biegać. Mimo, że biegam dłuższe dystanse, to nie unikam marszobiegow. I nie czuje sie z tego powodu źle. Bieganie sprawia mi przyjemność, a dzięki planom Jeffa osiagnalem kondycje o jakim nigdy nie marzylem.