Jak co roku z ekipą Sklepu Biegacza byliśmy na Dolnośląskim Festiwalu Biegów Górskich. Znów można było nas spotkać na stoisku głównego sponsora biegu czyli Salomona. Były buty, plecaki, gadżety… No ale… Być w górach i nie biegać w górach. Tak się nie godzi.
Planu na bieganie w takich sytuacjach nie mam. W pierwszej kolejności jest praca i godziny otwarcia expo, a potem dopiero można gdzieś wcisnąć swój trening. A wcisnąć się dało.

Po pierwsze, całkiem odpowiadał mi nocleg w Gierałtowie Starym. Drogą do Lądka jest 12 km, a najkrótszą trasą przez góry – 8 km. Idealnie aby rano przebiec się „do pracy” lub wieczorem wrócić „z pracy”. Minusy takiego rozwiązania także były. W przypadku biegu do Lądka przydałby się prysznic, aby odświeżyć się przed pracą. W przypadku biegu do Gierałtowa trzeba wybiec dość szybko, bo o 21 w lesie jest już ciemno. A okolicy nie znam aby biegać po niej po zmroku.
Finalnie cały tydzień przed wyjazdem rysowałem sobie różne warianty tras z Lądka do Gierałtowa i wgrywałem je na zegarek. Wyznaczyłem trasy od 8 km z przewyższeniami 180 m do ok. 12 km z przewyższeniami 350 m. Pomiędzy Gierałtowem a Lądkiem jest tyle dróg i szlaków, że nawet będąc tam dwa tygodnie byłbym w stanie codziennie biegać inaczej.

Można też sobie dawkować przyjemności. Przez góry prowadzą tutaj zarówno dosyć wygodne (choć nie płaskie) szutrowe drogi jak i kamieniste szlaki. Można różnicować sobie zarówno długość, przewyższenia jak i trudność szlaku. To mi bardzo odpowiadało.
Ideałem było to, że udało mi się ogarnąć prysznic w Lądku. A co to znaczyło? Że nic nie stoi na przeszkodzie abym rano biegał „do pracy”!! To chyba najlepszy wariant jaki mogłem sobie tutaj wymarzyć. To nic, że musiałem wstać godzinę wcześniej niż reszta „expowej” załogi. Szybkie śniadanie, kawka i leciałem przed siebie. W ten sposób do Lądka pobiegłem dwukrotnie.

Jak namieszać na trasie biegu?!
Drugi trening na trasie do Lądka był pamiętny. Z samego rana, o nieludzkiej czwartej rano, jak jeszcze przewracałem się na drugi bok słyszałem harmider ekipy udającej się na start Ultra Trail 68. Mruknąłem jakieś niewyraźne „Powodzenia!” a kiedy znów nastała cisza zasnąłem. Wstałem kilka godzin później i pobiegłem do Lądka.

Nie ogarnąłem tylko jednej rzeczy. Trasa Ultra Traila okrążała nasz nocleg z każdej strony i chcąc dobiec do Lądka będę musiał tą trasę przeciąć. Tym samym po pierwszych dwóch leniwych kilometrach wybiegając na mostek moim oczom ukazał się… przepak. Na przepaku… koleżanka która hałasowała o czwartej rano. Krzyknąłem coś, że ja nie jestem z biegu. Zerknąłem na zegarek – z ulgą zobaczyłem, że prowadzi mnie inaczej niż po trasie biegu. Mam biec w prawo pod górę. No to ciach! Przebiegłem między samochodami, pod taśmą i pobiegłem po swojej trasie za remizę. Koleżanka która stała na tym punkcie mówiła mi później, że kilku biegaczy za mną też chciało biec „za remizę”. Dlaczego?? Bo tam jeden pobiegł!! O, widać go!!

Kilkaset metrów dalej zorientowałem się, że za chwilę wybiegnę na trasę zawodów. Łąka po której podbiegałem nie dawała mi żadnej alternatywnej trasy więc leciałem przed siebie. Wypadłem przed biegacza w niebieskiej koszulce. Trochę słabo, ale nie pomyślałem aby poczekać na niego. Widziałem go kątem oka i czułem że leci tuż za mną. Dopiero kiedy szlaki się rozwidlały mogłem uciec z trasy biegu. Wiem też, że często w takich sytuacjach biegnie się „na plecach tego z przodu” i niekoniecznie zwraca uwagę na oznaczenia na trasie. Dlatego na rozwidleniu stanąłem aby mieć pewność, że nikt za mną nie pobiegnie.

Biegacz w niebieskim krzyknął coś.
Odpowiedziałem, że tylko robię trening i czekam aby mieć pewność że pobiegnie właściwą trasą.
On krzyknął, że mnie zna i że jestem Paweł Matysiak…
Zrobiłem zdziwioną miną, bo nie spodziewałem się, że w środku sudeckich lasów ktoś mnie pozna i to jeszcze z imienia i nazwiska!! No ale nic, biegacz w niebieskim pobiegł właściwą trasą. Ja wpakowałem się w jakiś zaorany podbieg…
A później się okazało, że zawodnikiem w niebieskim był Bartłomiej… Matysiak.
Opad szczęki do zenitu!
Trojak, trojak, o zesz ty…
Bieganie na linii (bo nie powiem prostej) Gierałtów – Lądek to nie wszystko. Raz udało mi się zrobić trening w Lądku. Jednocześnie skoro już byłem na DFBG to przetestowałem sobie trasę najkrótszego biegu festiwalu czyli Trojak Trail. Zrobiłem to jednak w przeciwną stronę.
Tak więc najpierw miałem podbieg pod stok narciarski, gdzie jeszcze można trochę pokozaczyć i pokonać go biegiem. Potem po chwili odpoczynku na prostej drodze zaczęło się ostre podejście pod Trojak. Tam kozaczenie się skończyło. Było ufff… Daleko jeszcze?!… Krople potu na kamieniach… A nie, to jeszcze nie koniec…

Na szczycie zrobiło się bardzo miło, ale na zbiegu wcale nie było lżej. Zbieg był dosyć karkołomny i momentami strach zaglądał w oczy. To właśnie przez te zbiegi koleżanka mówiła, że w przeciwną stronę trasa trojaka nie jest trudniejsza ale jest mniej bezpieczna. Tak. Te wielkie kamienie wolałbym podejść nawet szybko niż próbować po nich zbiegać. Sam sobie utrudniłem sprawę.

Chwila odsapki była na ośmiodrożu, gdzie krzyżuje się nie wiem ile dróg i przez które przebiegałem cztery razy podczas czterech treningów na DFBG. Dalej historia z górą się powtórzyła tylko zamiast Trojaka był Karpień. Zbieg z niego był równie mało bezpieczny co z Trojaka. Cały czas wąziuteńką ścieżką po krzakach. W tej zielonej gęstwinie czasami widziałem nawierzchnię tylko o krok do przodu. Nawet nie za bardzo był czas aby zastanawiać się co by było gdybym w tym miejscu glebę zaliczył…
I to tyle atrakcji. Tam gdzie uczestnikom Trojak Trail kończyła się szutrówka i zaczęły szlaki po szczytach tam mi szutrówka się zaczęła. Czekał mnie niekończący się zbieg do Lądka.

Ostatnich goni burza!!
Ostatniego dnia tych pamiętnych wakacji… miałem w nogach 4 dni na stoisku i jakieś 33 km biegania po górach. Mówiłem, że muszę wyjść biegać zanim moja głowa i „czwórki” przetłumaczą mi, że jestem za bardzo zmęczony i to nie ma sensu.

Znalazłem więc szybko trasę na 8 km wokół Gierałtowa. Wystarczy jak na ostatnie bieganie w górach. Wrzuciłem ją w zegarek i poleciałem.
Podbieg pod czeską granicę okazał się wymagający ale jako, że poprowadzony był asfaltową drogą to udało się go niemal w całości podbiec. Rzuciłem okiem na to co jest po czeskiej stronie gór i pobiegłem dalej. Zmęczenie w nogach było, ale kiedy już biegałem to jakbym o nim zapominał. Przez chwilę nawet pomyślałem aby trasę wydłużyć do pełnych 10 kilometrów.

Prawdopodobnie bym tak zrobił gdyby nie jedna rzecz. Kiedy wybiegłem na polane pod Czernikiem zobaczyłem taką piękną czarną chmurę. Stąd widziałem, że lało z niej jak z cebra. Niby kurtkę mam, ale to był znak żeby nie kozaczyć tylko wracać na dół.

Na zbiegu na sam koniec biegania po górach w Lądku czekała mnie jeszcze jakże sympatyczna owacja. Na ostatniej prostej, kiedy bardziej patrzyłem pod nogi na szlak niż na okolicę, kątem oka zauważyłem dom z werandą. Ludzie którzy tam siedzieli widząc mnie zaczęli mi bić brawo i coś krzyczeć. Co? Nie wiem. Obstawiam, że to jakaś ekipa, która także przyjechała tu na DFBG. Uśmiechając się w duchu machnąłem na znak, że usłyszałem i zbiegałem dalej.
Do domku zdążyłem przed deszczem i zamknąłem moje DFBG 43 kilometrami i 1137 metrami podbiegów.
Uważam też, że góry złote i okolica Lądka jest wręcz idealna do biegania. Góry takie nie za duże, nie za małe. Szlaków jest sporo i można je biegać w dowolnych konfiguracjach. No i widoki też są zacne.

Chętnie tu wrócę.
A ja swoje DFBG zamknąłem z 132 km zbitym kolanem na 43 km i czasem około22 godzin. Ale z postanowieniem że za rok będzie dużo lepiej.