Takie są już uroki biegacza, że od czasu do czasu potrzebuje nową zabawkę. Odkąd zacząłem się zastanawiać nad jakimkolwiek ultra, zabawką, która za mną „chodziła” był camelbag. Zabawka ta za mną chodziła i chodziła, aż po kilku wizytach w Decathlonie, kupiłem plecak Quechua Diosaz 10 Raid. Nie wiem, kto nazwę układał, ale zagmatwać mu się ją udało pierwszorzędnie. Za te całe Quechua też się należą brawa. Nawet nie próbuję tego prawidłowo wymówić.
Zakup
Wybrałem ten model, bo szukałem czegoś małego, ale jednocześnie posiadającego jakieś dodatkowe wyposażenie. Pierwszym kryterium, które brałem pod uwagę było to, jak leży na plecach. Nie kupię przecież plecaka, który czuję, że mi „nie leży”, albo mnie gdzieś uwiera. Założyłem chyba wszystko z Decathlona, co miało jakikolwiek bukłak na wodę. Nie było plecaka, którego bym nie mierzył. Miałem na sobie wszystko: trailowe Quechua, biegowe Kalenji, a nawet rowerowe b-Win. W dobrej połowie z nich biegałem pomiędzy półkami. Zawsze mogło się okazać, że nawet przy takim bieganiu w sandałach po sklepie (raz byłem bliski zapoznania się ze sklepową podłogą), mogłem poczuć jakąś niedogodność. Kryterium wygody było o tyle dobre, że skoro jakiś plecak na którymś etapie mi nie pasował, to wypadał z puli. Wygląd i wyposażenie można czasem pominąć, ale jak plecak będzie niewygodny, to choćby miał nie wiadomo co i wyglądał niewiadomo jak, to będzie to bubel.
Mając już pojęcie co jak „leży”, zacząłem się zagłębiać w bardziej techniczne sprawy.

Zasadniczo jestem z ludzi, którzy wiele nie piją podczas biegu. Biegając z butelką najczęściej nie osuszam jej do dna, a 0,5 litra spokojnie starcza na 20 kilometrów z haczykiem. Więc początkowo obstawiałem opcję litrowego bukłaka. Ale… Litrowe bukłaki posiadają tylko najmniejsze modele. A ja nie chcę modelu najmniejszego, gdyż nie obraziłbym się, gdybym mógł coś w ten plecak jeszcze wsadzić. Nie mam zamiaru tam pakować namiotu i śpiwora, ale zestaw typu kurtka na deszcz plus zapasowe jedzenie, byłby mile widziane. W końcu doszedłem do wniosku, że może być większy bukłak. Przyda się na ewentualne ultra, a przecież nie muszę lać w niego, co niedziela, 2 litrów wody. Tego bym nawet nie wypił!
W tym momencie wahałem się pomiędzy dwoma plecakami. Jedynym Kalenji i właśnie Quechua Diosaz 10. W moim wewnętrznym rankingu i tak już Quechua prowadził, ale potrzebowałem postawić sobie taką kropkę nad „i”. Kropką tą okazał się pas biodrowy z dwoma kieszonkami. W sam raz na schowanie aparatu, z którym czasami biegam, a który szczególnie na długich biegach, potrafi uchwycić ulotne piękno przyrody.
Aha… tym razem pomijałem kryterium cenowe, gdyż w Decathlonie nie było żadnego camela ponad 200 złotych i cena nie grała roli. Miałem zamiar wybrać najlepszy, a nie, że najdroższe to najlepsze.
I tak stałem się posiadaczem Quechua Diosaz 10 Trail.

Pierwsze wrażenia
Plecak kupiłem trochę w niewdzięcznym momencie, bo tuż po łódzkim maratonie, gdy w planie miałem kilka dni przerwy i potem powolne wejście w kolejny cykl przygotowujący do jesiennych maratonów. Pierwszy tydzień czy dwa miałem biegać mniej i wolniej niż zwykle. Więc plecak leżał i czekał na swoją kolej. Tak prawdę mówiąc kusiło, by zabrać go choćby na takie zwykłe rozbieganie, ale czekałem. Wychodziłem z założenia, że nie ma sensu bieganie dziesięciu kilometrów z plecakiem. Cierpliwie czekałem, aż znowu zacznę biegać długie wybiegania po 25 kilometrów.
To jest dystans odpowiedni do biegania z plecakiem.
Pierwszy raz biegałem z nim kilka dni przed planowaną próbą generalną. Biegałem bardziej z przymusu, bo nie chciało mi się od znajomych, późnym wieczorem, wracać na piechotę. Przybiegłem do domu, mając w plecaku cywilne ciuchy, w których do nich wcześniej dotarłem. Biegło się dobrze, ale co można powiedzieć po czterech kilometrach? Tym bardziej, że biegłem bez bukłaka…

Potem nastała pora na prawdziwe bojowe testy. Zrobiłem takie dwa. Oba na dystansach przekraczających 25 kilometrów. Dwie ostatnie niedziele. Dwie różne trasy: znana i łatwa droga do Miedniewic oraz nieznany i nieprzewidywalny niebieski szlak do Puszczy Mariańskiej. Dwa kompletnie różne warunki pogodowe: za pierwszym razem ciepło i sucho, za drugim zimno i nieustanna mżawka. No i dwa różne podejścia: minimalistyczne, czyli praktycznie tylko woda oraz podejście górskie, czyli z pełnym plecakiem i z wszystkim, co teoretycznie może mi się przydać na szlaku.
Element najważniejszy to bukłak. Mimo że mój mieści 2 litry wody, to wlewałem tylko około litra. To i tak dwa razy tyle, co normalnie bym zabierał ze sobą w butelce. Wlanie wody nie nastręcza wielkich problemów. Wlew jest szeroki i wygodny. Ale to norma, wszystkie bukłaki tak mają. Mam tylko pewną wątpliwość o plastykowe karabińczyki, na których bukłak wisi w plecaku. Czy to nie jest, aby za delikatne rozwiązanie? W sumie to i tak nieźle, że bukłak wisi na dwóch, a nie na jednym, jak to miało miejsce w niektórych z innych testowanych plecaków.

Pakowność i kieszenie
Plecak, mimo że nie robi wrażenia pojemnego, taki się okazuje. Jego pojemność – 10 litrów, nie rzuca na kolana, ale nawet na długi bieg można się w niego spakować. Ja tak zrobiłem na drugim biegu. Spakowałem dwie bluzy (jedna biegowa, którą mógłbym założyć, a druga zwykła jako zapychacz), zestaw map (potrzebowałem tylko jednej), kompas, baton energetyczny na drogę, aparat fotograficzny, telefon, chustę, rękawiczki i jeszcze kilka innych drobiazgów.

Plecak posiada łącznie cztery kieszenie. Główna, odsuwana od góry, to ta sama, przez którą instaluje się bukłak. Kieszeń dosyć pojemna, przedzielona na dwie części: bukłakową i pakowną. Z 10 litrów pojemności, większość to właśnie ta kieszeń. Pełny bukłak zmniejsza możliwości pakowania, ale i tak można sobie spokojnie poradzić. Nie ma znaczenia do jakiej pojemności ją napakujemy, gdyż gumki pozwalają ściągnąć materiał plecaka tak, że czy pusty, czy z samym bukłakiem, czy zapakowany, będzie dobrze przylegał do pleców i nic w nim nie będzie latać w przypadkowych kierunkach.
Druga kieszeń jest znacznie mniejsza. Jest zamykana na jeden suwak i znajduje się na wierzchu plecaka. W sam raz, by przenosić w niej mapę z kompasem lub inne rzeczy, do których się chce mieć w miarę szybki dostęp. Kieszeń znajduje się z tyłu, ale konstrukcja plecaka pozwala na dosyć łatwy dostęp. Zatrzaski na klatce i biodrach są w odwrotnych kierunkach i można szybko używając obu rąk rozpiąć plecak i ściągnąć jedno ramię. Wtedy można łatwo do tej kieszeni sięgnąć, mając obie ręce wolne i plecak wiszący pod pachą. Na początku obawiałem się o jedną niedogodność, że nie da się tej kieszeni ściągnąć gumkami tak jak głównej kieszeni. Obawa okazała się nie uzasadniona. Oprócz map specjalnie umieściłem w niej łatwo „latające” rzeczy, jak kompas i scyzoryk, i co się okazało? Nie latały. A może nie tyle nie latały, co nie czułem, by coś mi przeszkadzało.

Najbardziej podręczne, a zarazem i najmniejsze, są kieszonki na pasie biodrowym. Są dwie. Lewa, głównie służyła mi do przenoszenia chusteczek higienicznych i telefonu, a prawa, do aparatu fotograficznego. Wyciągnięcie aparatu jedną ręką, podczas biegu, nie jest specjalnie trudne. Wiadomo – trzeba uważać – ale nie miałem z tym żadnego problemu. Ze schowaniem aparatu do kieszonki także. Oczywiście, wszystko w biegu. Praktycznie zatrzymywałem się tylko na krótką chwilę, zrobienia tych paru zdjęć. Na wyciąganie i chowanie aparatu był bieg. Nie było co tracić czasu na pierdoły. A i taka mała uwaga co do kieszonek biodrowych: zdejmując plecak na jedno ramię i sięgając do średniej kieszeni, trzeba mieć te małe pozapinane. Inaczej coś z ekwipunku może niechcący zostać na trasie.
Plecak nosi się dobrze. Tylko pierwsze kilometry biegane z nim były dziwne. Za dużo się skupiałem na tym, że miałem plecak. Chciałem wtedy koniecznie wyczuć wszelkie niuanse. Czy nie pochylam się za bardzo do przodu? Czy nie za ścisło mam pasek na klatce? A może za luźno jest na biodrach? Poza tym cały czas miałem to dziwne uczucie garbu na plecach… Jak jakiś wielbłąd! Na szczęście, już po kilku kilometrach głowa zajęła się czym innym i kompletnie zapomniałem o plecaku. Zupełnie jakbym biegł bez niego. W tym momencie camel stał się częścią mojego biegania. Drugi raz, mimo że plecak był kilka razy większy, uczucie dziwności trwało krócej.

Osobiście nie odczułem różnicy pomiędzy pustym plecakiem z samym bukłakiem a zapakowanym. Pewnie zmieniła mi się nieco technika biegu i środek ciężkości, ale tego nie czułem. Tak samo jak nie zrobiło mi różnicy czy noszę go tylko na bezrękawnik, czy też na t-shirt i kurtkę deszczówkę. Nawet bym powiedział, że zapakowany plecak założony na kurtkę, czyli na podwójną warstwę odzieży, nosił się wygodniej.
Bukłak i picie
Picie z bukłaka jest do przyzwyczajenia. Pierwsze picie wody w moim wykonaniu było iście żałosne. Nie pomyślałem o tym w domu i dopiero w biegu nad tym dywagowałem. Głównym pytaniem było: jak właściwie działa ustnik? Wiedziałem, że trzeba odblokować. Pierwsza próba picia… I nie leci. Mógłbym się zapowietrzyć jak stary kaloryfer, a wody przez rurę bym nie wciągnął. Gdzieś czytałem, że należy ścisnąć, zgryźć czy coś takiego. Więc tak zrobiłem i Voila! Wody z bukłaka się napiłem. Jeden łyk, drugi łyk. Ciężko szło (zupełnie jak pierwszy shake z McDonalds’a), ale szło. Co kolejne kilka kilometrów to nabierałem wprawy i picie stawało się coraz bardziej naturalne.
Rurka mogłaby być nieco krótsza, bo trochę jej jednak za dużo zwisa przy boku. Górną część można (a nawet trzeba) przepuścić przez szlufki i uchwyt, ale dolna część nie ma żadnego mocowania. Próbowałem ustnik zakładać za pasek na boku. Rozwiązanie to, jest równie prowizoryczne, co skuteczne. Tylko, że z czasem mi się przestało chcieć to robić i okazało się, że taka „zwisająca” rurka też mi nie przeszkadza.
Bukłak dosyć skutecznie trzyma ciepło. Za każdym razem wlewałem wodę letnią i za każdym razem letnia cały czas pozostała. Szczególnie odczułem to podczas zimnego dnia, kiedy to zawsze pierwszy łyk wody był zimny, bo zaciągany z rurki, która była na zewnątrz, a drugi ciepły, bo już z bukłaka znajdującego się wewnątrz.

Chlupać nie chlupie. A raczej nie chlupie jak się dobrze odpowietrzy bukłak. Wystarczy po wlaniu wody, własnoręcznie (a może raczej własnoustnie) wyciągnąć przez rurkę całe powietrze z bukłaka. Żadna sztuka, a jaki potem komfort! Nagrodą jest niemalże cisza. Dopiero jak się człowiek wsłucha, to słychać wodę przelewającą się w plecaku, ale żeby zwracać na to uwagę trzeba biec w bezwietrznych warunkach po suchym asfalcie. W praktyce ten delikatny szmer wody całkowicie zagłuszają kroki. Tak w ogóle to z tym całym chlupaniem jest tak samo jak z całym plecakiem. Na początku się słyszy, a wraz z upływającymi kilometrami, zapomina o tym. Chlupanie ma też jeden aspekt praktyczny. Skoro chlupie to znaczy, że mam wodę w bukłaku. Nie wiedziałem ile, ale wiedziałem, że mam! To jedyny sposób, bo niestety nie ma żadnej możliwości, by w trakcie biegu monitorować stan wody.
W deszczu
Już prawie na sam koniec, wymyśliłem test na deszcz. Skoro miałem biegać w deszczu, to w głównej kieszeni plecaka umieściłem gazetę. Taką najzwyklejszą gazetę z najzwyklejszego gazetowego papieru. Jaki to miało cel? A taki, że taki papier bardzo szybko i dobrze chłonie wodę. Jeśli cokolwiek wody czy jakiejkolwiek wilgoci miało się dostać do wewnątrz, to na takim papierze będzie widać. No i było. Plecak nie okazał się być super-deszczoodporny, ale wynik mnie zadowala. Papier po prawie trzygodzinnym bieganiu po mokrym lesie w ciągłej mżawce, nasiąkł tylko u lekko wzdłuż górnej krawędzi oraz w rejonie złączenia suwaków. Czyli to suwaki są najsłabszym ogniwem. Na przyszłość można na czas biegu zsuwać oba suwaki na jedną stronę, co prawdopodobnie ograniczy dopływ wody pomiędzy nimi. Natomiast na sam suwak już sposobu nie ma.
Podsumowanie
Ogólnie, po pierwszych dwóch długich wybieganiach, plecak oceniam bardzo dobrze. Przede wszystkim jestem z niego zadowolony i nie żałuję zakupu. Muszę się jeszcze przyzwyczaić do biegania z nim i picia przez rurkę, ale potwierdzam to co napisałem kilka akapitów wyżej – „camel stał się częścią mojego biegania„.
wyczerpujący test, a jak się sprawdził na Rzeźniku, próbowałeś może mocować do niego kijki ?
Na Rzeżniku było OK. Pomieścił bez problemu wszystko co pomieścić miał. Dolewki na przepakach też bezproblemowe. Nie przeszkadzał, nie obcierał. Kijków nie mocowałem, bo ich nie miałem (a szkoda!). Będę musiał to któregoś dnia sprawdzić, bo nigdy tego nie robiłem (a taką możliwość plecak ma).
no to mam go i ja 🙂 rzeczywiście z pozoru mały plecak, ale mieści się w nim całkiem sporo! wersja 17L wydała mi się nawet trochę za duża, zresztą na testach w DEC nie leżał tak dobrze jak 10L, więc wybór był oczywisty, dzięki za cenne info.!
Cześć,
Mam pytanie co do tych małych kieszonek na pasie biodrowym. Czy nie przeszkadzają Ci one w bieganiu? Przymierzałem w Decathlonie ten plecak i ponieważ przesuwam rękoma blisko ciała zahaczałem o nie łokciem i to nawet mimo tego że były puste…
W Quechua Trail 10l Team https://www.decathlon.pl/plecak-trail-10l-team-id_8169767.html) kieszonki są zrobione inaczej i nie przeszkadzają ale z kolei pas biodrowy jest zrobiony z rzepu i kiedy go zaciągam zostaje wisząca końcówka w którą uderzam dłonią 🙁 Taka mała rzecz a strasznie przeszkadza. Wydaje mi się też że mimo teoretycznie takiej samej pojemności, jest on mniej „pakowny”.
Pozdrawiam serdecznie,
Maciek
Kieszonki na pasie biodrowym mi osobiście nie przeszkadzają.
Natomiast zgadzam się, że są tak położone że można o nie zaczepiać (nawet przymierzyłem swój plecak w tym celu). Ja się nigdy nad tym nie zastanawiałem, bo po prostu nie miałem takiej potrzeby.
Nie uważam się za biegacza który prowadzi ręce szeroko, ale jeśli ktoś trzyma je blisko ciała, to faktycznie mogą mu przeszkadzać :/
PS: Plecak, jako że biega się w nim długie wybiegania, musi być przede wszystkim wygodny 🙂
Paweł a napisz mi czy plecak nie ma jakiś ostrych krawędzi co mogą zniszczyć ciuchy? Przymierzam się do podobnego a mam teraz jakiś stary „no name” i kurcze załatwił mi pasem piersiowym kilka koszulek bo na początku tylko wycierał a teraz przetarł i mam dziury.
Drastycznie ostrych krawędzi nie ma choć wiem, że dwie koszulki (z cyklu tych, których mi nie szkoda pod plecak) są zmechacone w miejscu gdzie jest zapięcie na klatce piersiowej. Nie czuję tego w biegu, ale najwyraźniej sprzączka powoli robi swoje. W rejonie pasa natomiast nic mnie nie uwiera i koszulki też nie mają przetarć.
no właśnie o to zmechacenie mi chodziło bo mi się teraz w dziury przeobraziło, szkoda bo już byłem napalony na ten plecak… często biegam z plecakiem z roboty i szkoda by mi było kurtki do zniszczenia przez coś takiego
Może odgrzewam kotlet, ale jak odpowietrzyć taki bukłak, który ma całą górę otwieraną, jak kalenji dokładnie taki http://www.decathlon.pl/plecak-trail-small-id_8312248.html ?