Gdzieś na 26 kilometrze maratonu na trasie skakał, dopingował i machał tabliczką gość. Na tabliczce miał napisane „Biegnij! Browar na mecie!” i sądząc z ilości osób które go „trzymają za słowo” właśnie zbankrutował przez rachunek za piwo.
Tak, to byłem ja…
Ale zanim mogłem się na Was podrzeć, poskakać i pokibicować to sam miałem coś do zrobienia. Miałem…
Bieg na piątkę
Bieg towarzyszący przy Maratonie Warszawskim. Start w tym samym miejscu co maraton czyli na Krakowskim Przedmieściu. Meta też tam gdzie maratońska czyli przy Parku Fontann.

Bieg na piątkę jak bieg na piątkę. Pierwsze dwa kilometry to kwintesencja tego dlaczego nie lubię krótkich biegów po Warszawie. Tłok, wyprzedzanie, rwane tempo… Co chwilę trzeba kogoś wyprzedzać, uważać na barierki, krawężniki itp… Tempa piłować nie miałem zamiaru, ale i tak pierwsze dwa kilometry pobiegłem bardzo wolno bo w 10:40.
Druga dwójka lepiej. Zrobiło się troszkę luźniej i dało się w tłumie trzymać tempo w okolicach 4:50 min/km. Co ciekawe po drugim kilometrze niektórzy zaczynali maszerować, stawać, rozciągać się… Co kilkadziesiąt/kilkaset metrów kogoś takiego mijałem. Myślałem, że takie rzeczy to tylko po 30 km maratonu. Jak widać myliłem się…
Na czwartym kilometrze miałem czas gdzieś około 20:20. Zostało do odrobienia dwadzieścia sekund jeśli mam zamiar zmieścić się w 25 minutach. Ostatni kilometr temu pomagał. Najpierw zbieg przy Cytadeli gdzie przyspieszyłem z racji zbiegu. Potem ostatnia prosta po Wisłostradzie. Nie wiedzieć czemu wszyscy skręcali ciasno przy prawej stronie. Ja wybiegłem szeroko na pustą lewą stronę i jak finiszować to finiszować… Ostatnie 500 metrów przebiegłem mocno i dobiegłem w 24:43.

Plan wykonany. Czas się zabawić…
Czas na kibicowanie
Potem dotruchtałem do trasy maratonu przy Centrum Nauki Kopernik. Ulokowaliśmy tam punkt kibicowania Sklepu Biegacza. Mieliśmy głośniki, tablice, balony i wszystko co potrzebne kibicowi.
Nie wiem który z kolegów napisał to hasło. Wiem że zamiast stać grzecznie za barierką wylazłem z nim na trasę i się zaczęło…
Najpierw niemrawo kibicowałem, ale im więcej biegaczy biegło koło mnie tym robiłem to mocniej. W pewnym momencie wkręciłem się w kibicowanie niesamowicie. Krzyczałem dopingując Was, wy odpowiadaliście. Chłopaki puszczali co bardziej energetyczne kawałki, ja w ich rytm skakałem, kibicowałem. Wy przybijaliście mi piątki, ja przybijałem Wam. Co chwilę ktoś „trzymał mnie za słowo” że na mecie będzie piwo. Ktoś mówił że nie pije, wtedy ja odwracałem tablicę a na jej odwrocie były… ciastka 🙂 W końcu ktoś w biegu zrobił mi zdjęcie, jedno, drugie, trzecie, ktoś stanął i zrobił sobie zdjęcie ze mną…
Biegaczy z zagranicy dopingowałem po angielsku (najwięcej było oszczędnych w emocjach Japończyków, rzucali się w oczy Szwedzi i zapamiętałem jednego pozytywnie zakręconego Duńczyka).

Wy biegliście, a ja choć nie biegłem to miałem z tego niesamowitą radochę. A tym większą im ktoś bardziej reagował na doping czy mnie pozdrawiał… Sorry natomiast jak kogoś nie poznałem. W pewnym momencie to już był żywioł…
Teraz jestem zachrypnięty, zdarłem na maratonie gardło i bolą mnie ręce od machania tablicą, ale było warto!
Zauważyłem i rozpoznałem Cię! 🙂 Jeszcze krzyknąłem do kolegi który biegł koło mnie: „O, to jest gość którego blog czytam” 🙂 Pozdrawiam.
Dzięki Paweł za doping
Co prawda na mecie nie było browaru- tzn. był tylko ja juz nie miałem na niego ochoty, ale dzięki Tobie i innym kibicom biegło się znacznie przyjemniej
Świetnie, że doping się przydał 🙂
Widziałem cię. Dzięki za doping!
Proszę 🙂
Witaj Paweł. Również Cię poznałem. Bardzo miło, że nas dopingowałeś. Serdecznie pozdrawiam.
Mi też było miło 🙂
Fajnie czasami stanąć po drugiej stronie barierki 😉
dokładnie fajnie po drugiej stronie..ja w tym roku też tylko 5 🙂