Klienci potrafią zaskakiwać. Przez równo siedem lat w Sklepie Biegacza poznałem wiele biegowych historii i dobrałem tysiące butów. Niektóre sytuacje i klienci zapadają jednak w pamięci. Z siedmiu lat wybrałem siedem takich bardzo nieszablonowych sytuacji. Siedmioro klientek i klientów którym dobrałem (niekoniecznie) buty.
Zrobię szpagat
Standardem jest to, że po przymierzeniu butów trzeba w nich zrobić kilka kroków, przebiec się. Szczęściem jest to, że sklep na Powiślu mamy na tyle duży, że można spokojnie truchtać w jedną i drugą stronę. Można też skorzystać z bieżni mechanicznej. Więc klienci często słyszą od nas:
- Proszę, niech się Pani przebiegnie!
Niektórzy tylko biegają, niektórzy biegają po schodach, skaczą, ale nigdy nie zapomnę Pani, która na prośbę aby się przebiegła zrobiła kilka kroków, wyskok i… szpagat w powietrzu. Po wylądowaniu stwierdziła, że tak. Buty będą dobre i je kupi. Ja tymczasem za bardzo nie wiedziałem co powiedzieć.
Tą Panią widzę do tej pory.
Czy się da?!
Obsługa klienta to nie tylko obsługa stacjonarna. Często odbieramy telefony z prośbą o doradztwo. Czasami próbujemy (bo nie zawsze się da) odpowiadać telefonicznie na bardziej szczegółowe pytania. Też takie telefony odbieram i czasami dla klientów robię coś dziwnego. Na przykład się… rozbieram. Pytanie było proste i bardzo praktyczne.
- Czy te spodnie mają na tyle długi suwak przy nogawkach, że mogę je zdjąć bez zdejmowania butów?
- Nie wiem, ciężko to przez telefon ocenić.
Po chwili znałem już klienta wzrost i fakt, że na zawodach biega w Adizero Adiosach lub Adizero Bostonach. A ja Bostony niejedne mam, znam i lubię. Wtedy miałem je nawet na stopach… Wzrost też się zgadzał. Przypadek?!
- Pan poczeka
- Ale na co?
- Sprawdzę Panu…
I z telefonem przy jednym uchu, mierzyłem spodnie za klienta i przekładałem Bostony przez kolejne nogawki. Pamiętam, że jedne spodnie okazały się zbyt ciasne. Inne były idealne. Raczej to nie przypadek, że to były spodnie adidasa.

Co piszą w Internecie?
Pewnego dnia klient przyszedł po buty. Jeśli dobrze pamiętam po Gel-Kayano. Niestety w jego rozmiarze ich nie miałem. Więc co? Zaproponowałem alternatywę o tych samych parametrach z innej marki. Klient mierzy, mierzy i choć but „leży” to mi nie wierzy. Szuka w Internecie, trafia przez google na pawelbiega.pl (ja cały czas siedzę naprzeciwko i już trochę z uśmiechem obserwuję), czyta i mówi głośno:
- To ja je wezmę, tu też piszą, że to dobra alternatywa.
Miło mi… To właśnie mój blog.
Wydrukuje to sobie
Wielu klientów wie, że prowadzę bloga. Przychodzą bo przeczytali coś na blogu i chcą przymierzyć lub kupić konkretny model bo „pan pisał”. Niektórzy pokazują całe moje zestawienia na telefonie. Niektórzy znają je lepiej niż ja sam i muszę czasami zaglądnąć na swojego bloga co dokładnie umieściłem w danym zestawieniu. Przebił jednak wszystkich klient, który wszedł w bazę butów, posortował sobie po poziomie amortyzacji, przeznaczeniu, potem wydrukował to na kilku stronach A4 zakreślił mazakiem buty które chce przymierzyć i przyszedł do sklepu.
Do tej pory jestem pod wrażeniem. Nie ma to jak dobierać butów na bazie swoich zestawień wydrukowanych na kilku stronach A4.
Clifton w New Jersey
Dobieramy z klientem buty. Wokół kilka propozycji. Jakieś Asicsy, Nike i adidasy. Opowiadam o każdym, proszę o przymiarkę, przebiegnięcie się po sklepie… Wreszcie pokazuję Hokę Cliftona. Mówię o amortyzacji, o wyprofilowaniu i że to zupełnie inna specyfika niż buty które przed chwilą mierzył…
- Ten but naprawdę nazywa się Clifton?!
- Tak.
- Serio?!
- Tak, o tu ma pan napisane…
- Wie pan co?! Przez wiele lat mieszkałem w Clifton w New Jersey. Znajomi mi nie uwierzą…
Właściwie moglem przestać mówić. Klient wyszedł z Cliftonami.

Szewc bez butów…
Czasami przyjeżdżam do pracy rowerem. Nie mam za blisko bo to jakieś 40-45 kilometrów. No, dwie godziny kręcenia. Czasami wyjeżdżając z domu świeci słonce a potem łapie mnie deszcz. Kiedyś złapał taki solidny. Z gatunku tych podczas którego jedziesz ulicą i czujesz się jak na motorówce. Wtedy najgorzej jak nie masz suchych ciuchów na zmianę.
Właśnie taki deszcz kiedyś mnie zlał. A ja nie miałem suchych skarpet. Miałem wszystko tylko nie skarpety. I jeszcze zanim je ogarnąłem (już nie pamiętam czy znalazłem jednak jakieś czy kupiłem z wieszaka) wszedł klient. A ja na boso…
- Dzień dobry, chciałbym kupić buty!
Patrzę się na swoje bose stopy, uśmiecham się szeroko…
- Świetnie Pan trafił!!
Mówią, że szewc bez butów chodzi. Czasami mają rację…
Buon tempo di festa
Czasami są tacy klienci którym chcesz pomóc bardziej. Bardzo bardziej. Takim była pewna klientka, którą na początku bardzo ciężko było mi zrozumieć. Podejrzewałem wręcz, że ciężko choruje. Dukała strasznie. Przyszła po buty.
Okazało się, że jest Włoszką a to jest jej sposób na naukę języka polskiego. Ja wolnymi chwilami przerabiam sobie rozmówki włoskie więc szybko wyłapałem, że klientka mówi właśnie po włosku. Ba! Nawet rozumiałem większość jej włoskich wtrąceń. Jak jej brakowało słów podpowiadałem polskie. Czasami dodawałem coś po włosku. I choć moglibyśmy się dogadać bez problemu po angielsku, to przez dobre półtorej godziny dobieraliśmy buty (z sukcesem) po polsko-włosku. Przy okazji klientka ćwiczyła swój polski, a ja poznałem kilka nowych włoskich zwrotów.
A że było przed świętami to zakończyliśmy na:
- Buon tempo di festa!
- Grazie mille!
I ja też Wam dziękuję za zakupy, za odwiedzanie bloga, sklepu i mam nadzieję, że do zobaczenia jak najczęściej.
Odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu 😉
Dziękuję 🙂
Absolutnie urocze historie. Uśmiechnęłam się parę razy 🙂