Maraton to nie tylko zmagania z problemami żołądkowymi czy momenty, gdy nasze nogi ledwo nas podtrzymują i musimy leżeć na chodniku. To również wiele pozytywnych wspomnień i niezapomnianych chwil, które kształtują naszą biegową podróż i dodają magii tym wyjątkowym wydarzeniom. To te najlepsze z nich:
Debiut w Warszawie
To chyba na zawsze będzie na pierwszym miejscu jesli chodzi o pozytywne wsomnienia z maratonów. Mój debiut był podobny do debiutów wielu innych osób. A więc pewien gość zamarzył o przebiegnieciu maratonu. Nikt mu nie powiedzial, że są krótsze dystsnse i od nich powinno się zaczynać. No to trenował i trenował i w końcu stanął na starcie. Zaczął za szybko, po 30 zaliczył ścianę i na metę dobiegł w czasie 4:22.
I pal licho czas. Do tej pory pamiętam jak ochydny był powerade na 40 km. Do tej pory pamiętam gościa krzyczącego na mnie na kilometr przed meta, żebym biegł, bo „To jest Twój maraton”. Do tej pory pamietam radosc na mecie i spotkanie na mecie z rodzicami, którzy mi kibicowali. Debiutuje się tylko raz!
Jedno tylko było inaczej niż najczęściej się słyszy. Na mecie nie mówiłem ze „nigdy więcej” i wiedziałem, że maraton pobiegnę po raz kolejny.

Finisz w Łodzi
Chyba najgorętszy maraton jaki był na polskiej ziemi. Łódź wracała wtedy na maratonską mapę polski. To był pierwszy raz kiedy maraton biegł pod szyldem aptek Dbam o Zdrowie. To był jedyny maraton w Łodzi rozegrany w … czerwcu. Było gorąco jak diabli. Temperatura w cieniu oscylowała około 30 stopni.
Ostatnie 10-12 km to była katorga. Traciłem czas i tempo z każdą chwilą tak, że na 2 kilometry przed metą minęli mnie pacemakerzy na 4:00. Ja ledwo człapałem i nie wiem jak to zrobilem, ale zacząłem ich gonić… Wbiegając na Atlas Arenę nadal biegłem na czas 4:00. Z resztą biegacz, który był wtedy przede mną finalnie skończył bieg z czasem ponad 4:00. Ja go jakimś cudem wyprzedziłem i skończyłem w 3:59… O kilka sekund ale wynik dogoniłem. Da się? Da się!!
Kiedy sie zatrzymałem za metą i oparłem o barierki nogi mi się same złożyły i padłem na ziemię. Pomógł podnieść mi się pacemaker na 4:00. Tak, właśnie ten, którego tak goniłem.

Rekord w Poznaniu
O tym biegu nie ma co pisać. Jechałem po życiówkę i wziąłem życiówkę.
To bieg z gatunku tych z których po jakims czasie pamieta sie tylko miedzyczasy, bo każdy z nich był idealnie taki jaki być powinien. Zresztą czas pierwszej połówki i drugiej – 1:44:26 i 1:44:03 – mówi sam za siebie.
Zacząłem biec z pacemakerami na 3:30 i dużą grupą biegliśmy razem. Tak minął 5, 10, 20 kilometr. Około 30 km grupa zaczęła topnieć. Około 35 km została nas garstka najmocniejszych i najlepiej przygotowanych na taki wynik. Na 40 km pacemaker nas jeszcze nakręcił na finisz i tak dobieglem w 3:28:29.
Takich maratonów, takiego przygotowania i takiego biegu po sznurku życzę każdemu… Za każdym razem!

Takich maratonów życzę sobie i Wam za każdym razem. Najpierw start, potem jak po sznurku przez 5, 10, 15, 20, 25, 30, 35 i 40 kilometr. W końcówce jeszcze zryw po upragniony wynik i radość na mecie jakby to był Wasz pierwszy raz.
Powodzenia!
Hej Paweł. Może napiszesz trochę o tym jakie starty planujesz i do czego się teraz przygotowujesz. Ta maratońska życiówka, o której piszesz „leży i kwiczy” od 2011 roku :-))) Kiedy zamierzasz powalczyć o lepszy czas, bo jest z czego urwać? Pozdrawiam sportowo
Debiutu nigdy się nie zapomni. Co prawda do swojego się nie przygotowałam bo po drodze szpital, ale skończyło się bezboleśnie, na mecie zapytałam „No jak? To już koniec?!” i zasmarkałam matce bluzę. W październiku powtórka. No może nie na taki czas jak Ty, ale w 4:15 chcę się zmieścić :p I pewnie znowu szloch nie z tej ziemi.
Przez czytanie aż się cieszę, że debiut jeszcze przede mną 😉
W takim razie życzę powodzenia 🙂